Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiaseQ z miasta Bielsko-Biała. Od 2011 roku przejechałem 137688.44 kilometrów w tym 17672.40 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.10 km/h. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Statystyki

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Facebook


Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
ODO : 103.43km, TN: 65.00km
CLK: 07:38h, AVS: 13.55km/h
Max: 50.40km/h, Temp: 25.3°C
HRmax: 176 ( 94%) Avg: 119 ( 63%)
Climb: 2961m, CAL: 6518kcal

Beskidzka Masakra - Barania G.

Niedziela, 20 lipca 2014 · dodano: 20.07.2014 | Komentarze 0


103km trasy, 65km górskiej wyrypy. Taka była sobota. Sobota dobrze wykorzystana. Piękna pogoda, super widoki, rewelacyjne szlaki - najlepsze jakie można znaleźć w Beskidzie Śląskim.

Zaczęliśmy dojazdówką z 2B do Ustronia, skąd szlakiem podjechaliśmy na granicę PL/CZ, gdzie odbija czerwony szlak na Czantorię. Ścieżka nieznana nam dotychczas okazała się małym wyzwaniem. Było co podjeżdżać, była trawa, w której można się było schować i było wszystko to, czego wymaga się od świetnego singla. Końcowe 10m należało zrobić z buta z racji braku sprzętu alpinistycznego. Dalej już drogą z Nydka na Czantorię dostaliśmy się na szczyt.

Z Czantorii ruszyliśmy grzbietem na Soszów. Po ostatnich ulewach końcówka zjazdu przypominała samobójczy festiwal lunatyków. Na to zawsze jest tylko jedno lekarstwo: puścić heble, dołożyć do pieca i bombą w dół. I tym razem zadziałało :)

W okamgnieniu lądujemy na Soszowie i mordujemy w narastającym upale podjazd na szczyt. Tu fotki i formalność, czyli zjazd do zielonego szlaku. Ludzi sporo, nawierzchnia luźna, trzeba uważać.

Na zielonym natomiast nie trzeba. Ludzi zero. Zabawy za to maksimum. Znowu w Czechach. Podjazd pod Filipkę dzisiaj suchy i luźny. Nie żeby to komukolwiek przeszkadzało. Jest tylko trochę trudniej ale halušky same się nie zjedzą ;)

Z Filipki czerwonym. Cały czas aż do żółtego. Dzięki temu zaliczamy fajnego singielka na czerwonym. Trochę powalonych drzew jest ale są łatwe do ominięcia. Żółty zaczynamy od deseru. Zapach malin czuć na kilkadziesiąt metrów. Potem wspinaczka na Stożek. Kolejny supersingielek i nawet początek dziwnie wyrównany. Zero problemu z podjechaniem.

Ze Stożka uciekamy bez zatrzymywania się. Ludu jak na targu. Wiać! Szlak za to o wiele luźniejszy. Ludzikom wystarcza zazwyczaj animuszu jedynie na wywiezienie tyłka krzesełkiem do góry i spacer 200m od schroniska. W sumie lepsze to niż oglądanie kolejnego bezmyślnego "czegoś" w TV. Szlak leci przez Kiczory na Kubalonkę. Całość przejezdna elegancko przy większym lub mniejszym wysiłku.

Z Kubalonki na genialną Stecówkę. Oczywiście ile tylko się da jedziemy szlakiem. Szkoda gumy na asfalt. Na Stecówce małe piwko, uzupełnienie wody (mają normalne ceny!!). Przerwa na jedzienie i w drogę na Baranią. Żarty się skończyły. Najpierw szlakiem w kierunku Przysłopu ale z racji panującego tam tłoku, tracenia wysokości i ogólnie bezsensu zjeżdżania tam uderzamy w prawo na zarośniętą już drogę prowadzącą grzbietem wprost na Baranią. Widoczki są tu nieporównywalnie lepsze. Właściwie to źle powiedziane. Tutaj są. Na dole, na Przysłopie - nie ma. Chwilę później wjeżdżamy w podmokły las i wąską ścieżką przedzieramy się do drogi. Tutaj po skałach i omijając ogromne dziury wymyte przez wodę docieramy do czarnego szlaku a następnie do głównego, czerwonego z Przysłopu na Baranią Górę.

Na szczycie spory ruch, więc robimy foto i znikamy niebieskim w dół. Trefny wybór bo woda wymyła skałki i zjechać tam... można ale... po co ryzykować przelot LPR? Trzeba było jechać dołem. Trudno. Po przeturlaniu się po pierwszych skałkach dalej już jest sympatycznie. Mijamy kolejnych "wpychaczy" w tym jak zwykle kilku oszołomów co to nie wiedzą po co wymyślono kaski. Widać niektórym nie ma czego chronić a jedyna komórka z jakiej korzystają to ta w kieszeni. Dziecko lat 5 wie, że zderzenie głową z tym, co leży na szlaku kończy się w każdym przypadku nieciekawie. Nie trzeba wcale szybko jechać.

Przelot z Baraniej na Malinowską to epicka mieszanka zjazdów i podjazdów wymagających miejscami małpiej zręczności w manewrowaniu po korzeniach i luźnych kamieniach. Woda tutaj również zrobiła swoje i z roku na rok trudność wzrasta. My się tam nie przejmujemy i dzielnie wszystko jedziemy. Kto jak potrafi, aby do przodu. Malinowska Skała poszła dzisiaj wybitnie gładko a przejazd od niej na Skrzyczne to już formalność. Formalność zakończona odpoczynkiem na szczycie, posiłkiem i rozmową z sympatycznym panem po 50-tce, który to w ramach wycieczki wtoczył się z Wisły Czarnego na Baranią, przyjechał na Skrzyczne i czekała go jeszcze powrotna wycieczka na Malinowską, Malinów i Salmopol aby złapać zjazd do Wisły, gdzie zostawił auto. Tak "tylko" sobie pojechał bo z kondychą już nie to co kiedyś... Co w takim razie było kiedyś? Strach się bać o.O.

Wypoczęci i najedzeni ruszamy zielonym, mordujemy powszechnie występujące na nim telewizory, zaliczamy agrafki, hopki i Bigu dzięki docieramy cało do Buczkowic. Tutaj jedziemy rowerówką do ulicy Łukowej skąd przez las i pola przedzieramy się do Mesznej, Bystrej i na największą na świecie ścieżkę rowerową, którą to docieramy do najbliższej "Biedry" aby wlać cokolwiek do wyschniętych bidonów. Wkrótce potem finał na oś. Karpackim. Cali, zdrowi, z bananem od ucha do ucha. Bo w końcu czy może być coś lepszego od takiego tripa przy rewelacyjnej i o dziwo stabilnej pogodzie? Nie! Teraz czas usiąść i uknuć kolejny plan na rowerową wyprawę. Do następnego!



Kategoria "the best of", mtb


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!