Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiaseQ z miasta Bielsko-Biała. Od 2011 roku przejechałem 136850.97 kilometrów w tym 17672.40 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.08 km/h. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Statystyki

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Facebook


Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2013

Dystans całkowity:830.43 km (w terenie 225.30 km; 27.13%)
Czas w ruchu:47:09
Średnia prędkość:17.61 km/h
Maksymalna prędkość:73.20 km/h
Suma podjazdów:13866 m
Maks. tętno maksymalne:182 (96 %)
Maks. tętno średnie:164 (87 %)
Suma kalorii:38013 kcal
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:39.54 km i 2h 14m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
ODO : 153.23km, TN: 0.00km
CLK: 05:47h, AVS: 26.50km/h
Max: 57.60km/h, Temp: 18.6°C
HRmax: 168 ( 89%) Avg: 123 ( 65%)
Climb: 1508m, CAL: 5190kcal

Beskid Śląski Road Tour.

Piątek, 31 maja 2013 · dodano: 31.05.2013 | Komentarze 2


Rzutem na taśmę postanowiłem prędzej zajechać się na śmierć niż zawalić miesięczny plan i nie wbić przynajmniej 800km. Rzecz łatwa wcale nie była bo nie licząc 35km do pracy brakowało prawie 200km. Ale, że pogoda dzisiaj stanęła na wysokości zadania postanowiłem zrealizować mój śmiały i samobójczy plan: Dookoła Goczałek.

W tym celu o 9:00 ruszyłem w stronę Remik-Bike aby przywitać się z Remikiem i Piotrkiem, kupić tubkę kleju do łatek i pomknąć do firmy. Upewniwszy się, że tam też wszystko jest na swoim miejscu popedałowałem dalej w stronę Bestwiny, Czechowic i po krótkim spacerze przed uzdrowiskiem w Goczałkowicach (brak nawierzchni) zrobiłem sobie krótki Paris-Roubaix i dalej do Pszczyny.

Od Pszczyny zaczęło tak wiać na pysk, że ciężko było utrzymać 30km/h. Dotarłszy do Strumienia byłem tak wyjechany, że postanowiłem napaść Tomka w pracy. Nie było to jednak takie proste bo ochrona zakładu na nic w świecie nie chciała wpuścić kolesia na rowerze. Dopiero po wypisaniu przepustki mogłem zajechać pod biuro a Tomek poratował mnie pyszną kawą. Po krótkim gadu-gadu i wycieczce po zakładzie ruszyłem do Chybia, Mnicha i Pierśćca. Tam kolejna kawka z ciastkiem i trochę dłuższa przerwa.

Zamiast jednak jechać w stronę domu postanowiłem wprowadzić w życie tą bardziej szaloną część mojego niecnego planu: Pojechać do Koniakowa! Ruszyłem przez Skoczów do Brennej skąd polami dojechałem do Ustronia i, na ile tylko się dało, unikając głównej drogi wylądowałem w Wiśle. Stamtąd pojechałem na Kubalonkę. Ta jednak, z reguły będąc łatwa i przyjemna, dzisiaj stawała się coraz bardziej stroma z każdym kilometrem. Z przerażeniem obserwowałem prędkość na podjeździe malejącą ze standardowych 18km/h do 15... 14... 12km/h. Ten rower tak nie pojedzie! Poniżej 15km/h zaczyna się totalne piłowanie kolan na kadencji poniżej 70. Jazda na stojąco też odpada. Z plecakiem to nic przyjemnego. W końcu jednak udało się wtoczyć na górę i pomknąć do Istebnej.


W Istebnej Golonko's-Hell. 2 etap MTB Trophy dobiegał końca a ja mijałem tabuny bajkerów tak upierniczonych błotem, że wszyscy wyglądali identycznie a jedyna różnica jaką można było zobaczyć to numer startowy. Lepszego dowodu na to, jakie bagno zafundowały w terenie ostatnie deszczowe dni już mi nie trzeba. Żadnego terenu. Golonki na mecie nie było. Dowiedziałem się, że Grzesiek się "gdzieś poniewiera", więc tematu nie drążyłem dalej. Szkoda, bo fajnie byłoby się przywitać po paru latach.

Dalsza jazda wyglądała bardzo monotonnie. Ulga na zjazdach, masakra na podjazdach. Gorzej, że tych pierwszych miało już prawie nie być do szczytu Ochodzitej. Z zacięciem piłowałem kolejne kilometry podjazdu ale przy ostatnich w Koniakowie delikatesach musiałem skapitulować. Po prosto spadałem z roweru. W sklepie spotkała mnie meganiespodzianka. Powerade po 1,59zł! Uwierzycie? Złapałem 4, sprawdziłem datę: Acha, ważne do dzisiaj! Dobra jest. Co nas nie zabije to nas wzmocni. Złapałem jeszcze czekoladę, loda, 2 bułki i 2 banany i dawaj pakować w siebie. Cola poszła na pierwszy ogień, potem 2 bułki z nadzieniem bananowym. Potem trochę czekolady i lody.

Porozlewałem picie do bidonów, zapakowałem pozostałe butelki, wyrzuciłem śmieci i wpakowałem 4 litery na siodełko. Diagnoza: głód. Na końcówce podjazdu, tuż przed Karczmą dawałem już ponad 18km/h chcąc pourywać pedały. Po prostu miałem pusto w baku i organizm domagał się paliwa - natychmiast. Dostał co chciał, więc odkręcił kurki. Zjazd z Ochodzitej poszedł jak z procy. Przez Milówkę, Węgierską Górkę zasuwałem ponad 40km/h. Ani się obejrzałem dojechałem do Radziechowego i tam postanowiłem skręcić w bezpieczniejszy teren bo SZYmpansy od Milówki próbowały mnie czterokrotnie rozjechać. Trochę za dużo jak na kilka kilometrów. Kto tym kretynom dał prawko, ja się pytam??


Z Radziechowego przez Lipową do Buczkowic ruch uliczny o niebo mniejszy i stężenie SZYmpansów też znacznie spadło. SBI też mają różne dziwne pomysły ale dalekie od żywieckich dewiacji za kółkiem. W Buczkowicach na rondzie poczułem się prawie jak na progu mieszkania. Zrobiłem przerwę na rozciągnięcie zastygłych w szosowej pozycji pleców, rozruszanie kolan i wrzucenie kolejnej porcji czekolady do pieca. Potem już poszło z górki. Zanim się obejrzałem wyprzedzałem na Bystrzańskiej kolejne samochody. Cóż, lepiej wolno niż po SZYwiecku, przynajmniej bezpiecznie.

Na koniec taka myśl się nasuwa, żeby z wujkiem Putinem się dogadać coby takie 20kt zrzucił i problem SZYwiecki sprawnie rozwiązał. A co!

Kategoria szosa

Dane wyjazdu:
ODO : 21.20km, TN: 4.20km
CLK: 01:20h, AVS: 15.90km/h
Max: 43.20km/h, Temp: 17.8°C
HRmax: 166 ( 88%) Avg: 105 ( 55%)
Climb: 297m, CAL: 859kcal

Palenica z Tomkiem.

Piątek, 31 maja 2013 · dodano: 31.05.2013 | Komentarze 0


Kategoria mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 35.86km, TN: 0.00km
CLK: 01:55h, AVS: 18.71km/h
Max: 43.50km/h, Temp: 11.2°C
HRmax: 155 ( 82%) Avg: 115 ( 61%)
Climb: 292m, CAL: 1155kcal

Do pracy.

Środa, 29 maja 2013 · dodano: 31.05.2013 | Komentarze 0


Kategoria praca

Dane wyjazdu:
ODO : 10.00km, TN: 0.00km
CLK: 00:46h, AVS: 4:36km/h
Max: 3:17km/h, Temp: 18.0°C
HRmax: 176 ( 93%) Avg: 164 ( 87%)
Climb: 72m, CAL: 1124kcal
Rower:

21 Bieg Fiata.

Niedziela, 26 maja 2013 · dodano: 26.05.2013 | Komentarze 0


21 Bieg Fiata przeszedł do historii. Pogoda nam dopisała - słonecznie i chłodno. Idealnie. Impreza przyciągnęła ponad 1155 uczestników. Wygrali jak zwykle biegacze z Afryki. Na murzynków nie ma mocnych. Dobrze, że na rowerze sobie nie radzą bo byłoby kiepsko. Było też dużo lepiej niż w 2012 roku w 2012 roku.

10km
00h:46m:46s
382 Open
141 M3

Jest progres! Dzięki Dominik za wspólne treningi... Całe trzy dni trenowaliśmy, Ha!

Kategoria offrower

Dane wyjazdu:
ODO : 10.00km, TN: 55.00km
CLK: 00:37h, AVS: 16.22km/h
Max: 48.00km/h, Temp: 18.3°C
HRmax: 135 ( 71%) Avg: 110 ( 58%)
Climb: 91m, CAL: 321kcal

Po mieście.

Sobota, 25 maja 2013 · dodano: 26.05.2013 | Komentarze 0


Kategoria turystycznie

Dane wyjazdu:
ODO : 75.99km, TN: 11.20km
CLK: 04:26h, AVS: 17.14km/h
Max: 48.00km/h, Temp: 16.9°C
HRmax: 166 ( 88%) Avg: 112 ( 59%)
Climb: 599m, CAL: 2133kcal

Do pracy i po mieście.

Czwartek, 23 maja 2013 · dodano: 25.05.2013 | Komentarze 0


Kategoria praca

Dane wyjazdu:
ODO : 103.99km, TN: 63.00km
CLK: 07:45h, AVS: 13.42km/h
Max: 54.00km/h, Temp: 22.4°C
HRmax: 176 ( 93%) Avg: 119 ( 63%)
Climb: 3161m, CAL: 7070kcal

Filipka Hardcore Edition.

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 20.05.2013 | Komentarze 3


Ostatni raz tak dobrze w górach bawiłem się w czasach startów w BM (obecnie mtbMarathon) u Grześka Golonki. Epickie trasy po jednych z najlepszych szlaków w kraju to jest właśnie jego specjalność. Niemniej jednak mieszanka wybuchowa jaką dzisiaj zrobiliśmy przebiła nawet kunszt mistrza. Ale po kolei...

W zasadzie miała to być taka sobie wycieczka w góry, nie bliżej ani nie dalej, tylko na Filipkę po czeskiej stronie. Wystartowaliśmy o 8:00 z parkingu przy stadionie w Wapienicy. Początek to standardowy przejazd przez Jaworze, Górki Wielkie i polami do Ustronia. Stamtąd uderzyliśmy na żółty szlak w kierunku Czantorii. Trasa łatwa i przyjemna wbrew temu co głosi przerażający i odstraszający znak na początku szlaku rowerowego w Ustroniu.


"Bardzo trudna trasa górska" to w rzeczywistości równa i szeroka szutrówa. Dalej, już w Czechach, jest faktycznie trudniej z racji nachylenia podjazdów... ale technicznie to nadal trudność zerowa. Pierwszy postój robimy po czeskiej stronie, gdzie można się nacieszyć wspaniałym widokiem Javorowego oraz okolic Trzyńca i Cieszyna. Przy okazji drużynowe zdjęcie i ruszamy na pierwszy trudniejszy podjazd dnia - Czantorię. Po drodze Grześ z Marzeną odbijają w stronę Nydka. W końcu ktoś to piwo na Filipce musi zamówić ;)


Czantorię zdobywamy bez przygód z jednym snejkiem: żywym, zwanym żmiją zygzakowatą... teraz już nie tylko zygzakowatą ale i bieżnikowaną :)Po krótkim odpoczynku ruszamy granicznym szlakiem w stronę Soszowa. Przed zjazdem z Czantorii, należącym miejscami do kategorii dla samobójców, dzielimy się wedle stopnia szaleństwa... Czyli Maciek przodem, potem ja a na końcu reszta. Pierwsza część bez większych problemów, choć Maciek walczy z brakiem przedniego hebla spowodowanym zalanymi olejem klockami. Wypali się... kiedyś ;) Druga już bardziej karkołomna ale i tą udaje się zjechać bez strat w ludziach i sprzęcie.


Dalsza część przez Soszów aż na Cieślar to po prostu górska wycieczka i spokojne kręcenie. Dopiero z Cieślara mamy porządny zjazd na przełęcz pod Stożkiem i odbijamy w prawo na zielony do Filipki. Kilka zwalonych drzew sprawia, że szybko nie pojedziemy, jednak single takie jak ten fajnie się zjeżdża bez względu na prędkość. Z pewnością jeden z lepszych odcinków, na końcu którego czeka nas ściana wspinaczkowa na Filipkę... 20%, 25%... 30% tyle licznik pokazuje przez większość tego morderczego podjazdu. Za to na górze - Filipka, piwko, słońce, grochówka i WODA do naszych wysychających powoli bidonów.


Odpoczynek na Filipce kończymy jak to zwykle bywa zmianą dętki. Któż mógłby mieć flaka jak nie Piasek. Dętki z Lidla to ZŁO. Naprawa trwa chwilę i w międzyczasie Grzesiek z Marzeną i Koniem postanawiają pojechać przodem. Szybko jednak gubią szlak i zamiast spotkać się z nimi na Stożku pozostaje nam jedynie pożegnanie przez telefon. Jako grupa szturmowa w składzie dwóch Jakubów, Piasek, Maciek i Dawid ruszamy w stronę Stożka czerwonym szlakiem by po kilku sympatycznych zjazdach, kilku niewielkich hopkach i chwili zastanowienia ruszyć żółtym na szczyt.


Cóż to jednak za szlak! Podjazd jest cały do podjechania a początkowo szeroka droga przechodzi we wspaniały singiel wijący się po zboczu Stożka aby wreszcie przejść w krótki aczkolwiek treściwy zjazd i zakończyć się niezłą ścianką wychodzącą bezpośrednio na ostatniej serpentynie drogi do schroniska na Stożku. Dzięki temu znaleźliśmy wspaniałą alternatywę dla upierdliwego wypychu jaki trzeba przeboleć za każdym razem, gdy jedzie się grzbietem z Soszowa. Tuż przed początkiem tego mozolnego podejścia znajduje się odbicie drogą gospodarczą w prawo do szutrówy (skręt w lewo) na Filipkę, która to łączy się z żółtym i czerwonym szlakiem na dość sporym placu, a więc nie sposób się pogubić.


Na Stożku krótki postój okraszony dowcipami na temat kolegów zjazdowców, którzy licznie przybyli na tutejszą trasę DH, a następnie startujemy czerwonym szlakiem na Kiczory i dalej na Kubalonkę. Szlak, jakkolwiek płaski lub zjazdowy, najeżony jest sporymi kamieniami i korzeniami prawie do samej Kubalonki. Przy wspaniałej pogodzie walka z tym trudniejszym odcinkiem jest naprawdę fajną zabawą. Jednakże w deszczowy dzień zabawa zmienia się w walkę o utrzymanie się na rowerze i niezrobienie sobie krzywdy. Szczególnie pierwszy zjazd, reprezentujący typową "beskidzką rąbankę", może skończyć się nieciekawie. I tak też skończył się dla Dawida, który oberwawszy sporym kamieniem w nogę, obolały postanowił zakończyć wycieczkę na Kubalonce.


Tak też nasza grupa zmniejszyła się o kolejną osobę i w czteroosobowym składzie ruszyliśmy z Kubalonki na Stecówkę aby zaatakować Baranią Górę. Plan był prosty: jak najmniej zjeżdżać aby nie tracić wysokości. W tym celu przygotowałem wcześniej track GPX prowadzący różnymi drogami leśnymi po samym grzbiecie pasma. Po znakach czerwonych, czarnych a wreszcie bez szlaku dotarliśmy do głównej drogi na szczyt Baraniej, gdzie czekał nas pierwszy wypych dnia. Szlak był tak powymywany przez wodę, że utworzyły się na nim głębokie dziury i rowy usłane kamieniami co sprawiało, że jazda była absolutnie niemożliwa. Sytuacja poprawiła się po kilkuset metrach i można było znowu wsiąść na rowery.


Na szczycie Baraniej czekała na nas niespodzianka w postaci Konrada, który wyjechał nam na przeciw. Odpoczynek i znowu w drogę. Tym razem zielonym szlakiem w stronę Zielonego Kopca, Malinowskiej Skały i celu naszej Filipkowej masakry: Skrzycznego. Przeżywając kryzysy małe i duże cała pięcioosobowa grupa pokonała wszystkie wyzwania zielonego szlaku i zameldowała się na Malinowskiej Skale. Szybki zjazd i już tylko autostrada do samego schroniska. O dziwo po tylu kilometrach jechało się dość gładko i sprawnie łykając większość trasy z blatu. Jedynie 3 większe podjazdy zmusiły nas do poświęcenia większej uwagi widokom, których dzisiaj nie brakowało.


W schronisku na Skrzycznem szybka herbata z szarlotką, batony lub też cokolwiek zostało w plecaku i aby nie marznąć w chłodnym, popołudniowym powietrzu, ruszyliśmy zielonym w dół nartostrady. Kilometry dały się nam teraz nieźle we znaki. Wszyscy zjeżdżali już dość asekuracyjnie bo ryzyko poważniejszej gleby znacznie wzrosło. Zmęczone ręce już nie ogarniały kierownicy tak jak powinny a hamowanie przestało być zwykłą i łatwą czynnością. Trzeba się było nieźle napracować aby nie skończyć z fejsem w kamieniach o czym przekonał się Konrad zaliczając groźnie wyglądający lot przez kierę. Na szczęście skończyło się na zadrapaniach. 200m dalej tym razem ja hamuję z wrzaskiem bo oto czterocentymetrowej średnicy konar wbił się w tylną przerzutkę. Pewien beznadziei sytuacji nie miałem złudzeń co do mojej świeżo założonej X.0 widząc ją wykręconą kompletnie do tyłu. Nikt nie wie jak ów konar znalazł się między szprychami a wózkiem przerzutki. Tym bardziej jednak, nikt nie wie jakim cudem po wyciągnięciu drania okazało się, że kompletnie nic się nie stało i wszystko jest na swoim miejscu. "SRAM" na gałęzie i patyki proszę Państwa ;) Przerzutka przerzutką ale druga sprawa, że hak w tej ramie jest chyba zrobiony z hartowanej stali a nie aluminium.


Bez dalszych przygód udaje się mnie i Maćkowi zjechać czerwonym szlakiem do Buczkowic. Ponieważ zrobiło się dość późno i godzina planowanego powrotu przeciągała się dość znacznie, złapałem za telefon i dawaj dzwonić do Kuby. Ten jak się okazało łatał sneja. Że robił to w towarzystwie drugiego Kuby to wraz z Maćkiem postanowiliśmy zachować się jak dżentelmeni z Top Gear i delikwentów... zostawić na pastwę losu! Żarty, żartami ale dzieci same się do łóżka nie położą. Tym samym uderzając do Bielska co sił w nogach i ładując Piekiełko z blatu prawie 40km/h, wykręcając przy tym ponad 700W z obolałych kończyn dolnych, żegnam się z Maćkiem na Bystrzańskiej by chwilę później stawić czoła najtrudniejszemu wyzwaniu dnia: położeniu dzieciaków do łóżka... 100km po górach i 3200m w pionie to przy tym zabawa w piaskownicy. Wierzcie mi.



Kategoria "the best of", mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 33.83km, TN: 1.30km
CLK: 01:42h, AVS: 19.90km/h
Max: 49.00km/h, Temp: 20.0°C
HRmax: 166 ( 88%) Avg: 115 ( 61%)
Climb: 321m, CAL: 1256kcal

Do pracy.

Piątek, 17 maja 2013 · dodano: 20.05.2013 | Komentarze 0


Kategoria praca

Dane wyjazdu:
ODO : 38.72km, TN: 10.50km
CLK: 02:24h, AVS: 16.13km/h
Max: 52.20km/h, Temp: 19.4°C
HRmax: 174 ( 92%) Avg: 132 ( 70%)
Climb: 1071m, CAL: 2221kcal

Beskid Mały z Remikiem.

Czwartek, 16 maja 2013 · dodano: 16.05.2013 | Komentarze 2


Wraz z Remikiem postanowiliśmy pokatować dzisiaj Beskid Mały. Na początek poszedł Przegibek z czasem 12:35, który pozostawię bez komentarza. Potem z Przegibka na Gaiki i zielonym/niebieskim na Nowy Świat. Stamtąd zjechaliśmy asfaltem do Międzybrodzia i ruszyliśmy w kierunku dania głównego: Magurki Wilkowickiej żółtym szlakiem. Skręcając z głównej wjechaliśmy w inny świat. Małe domki - relikty przeszłości, starsze panie na majówce ale podjazd nie pozwalał się zbytnio rozleniwiać.

Licznik nieubłaganie wahał się miedzy 8% a 12%... Jednak dopiero na końcu asfaltu zaczęła się prawdziwa masakra: pierwsze 1000m zwiększyło naszą wysokość o 185m. Na wyświetlaczu 20% znikało tylko momentami po to by za chwilę ponownie zaatakować wartościami rzędu 25% do 30%. Wyjechaliśmy całość. Jednak 22T-34T przydało się tym razem na co najmniej 1/3 podjazdu. Krzyż na drogę Endurasom i powodzenia w wypychu na Magurkę po 4 OSach... Amen.



Kategoria mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 50.04km, TN: 0.30km
CLK: 01:51h, AVS: 27.05km/h
Max: 54.00km/h, Temp: 20.4°C
HRmax: 182 ( 96%) Avg: 128 ( 68%)
Climb: 324m, CAL: 1528kcal

Goczałkowice.

Środa, 15 maja 2013 · dodano: 15.05.2013 | Komentarze 0


Kategoria szosa