Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiaseQ z miasta Bielsko-Biała. Od 2011 roku przejechałem 136850.97 kilometrów w tym 17672.40 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.08 km/h. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Statystyki

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Facebook


Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:1305.21 km (w terenie 132.40 km; 10.14%)
Czas w ruchu:63:33
Średnia prędkość:20.54 km/h
Maksymalna prędkość:69.89 km/h
Suma podjazdów:19374 m
Maks. tętno maksymalne:180 (94 %)
Maks. tętno średnie:138 (72 %)
Suma kalorii:47372 kcal
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:50.20 km i 2h 26m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
ODO : 6.40km, TN: 0.60km
CLK: 00:19h, AVS: 20.21km/h
Max: 36.20km/h, Temp: 21.0°C
HRmax: 149 ( 78%) Avg: 102 ( 53%)
Climb: 56m, CAL: 124kcal

Podsumowanie miesiąca.

Wtorek, 31 maja 2011 · dodano: 31.05.2011 | Komentarze 0


1300km zaliczone. To więcej niż planowałem. Do tego o wiele za mało było jazdy w terenie ale cóż... pogoda jak zwykle nie rozpieszcza i skutecznie niszczy wszelkie plany.

Ogólnie jest dobrze. Waga OK., kondycja OK., rower do remontu.

Teraz kilkudniowa przerwa bo pogoda kiepska a i nogi już odmawiają posłuszeństwa. Potrzebny krótki odpoczynek.
Kategoria mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 75.00km, TN: 1.50km
CLK: 03:04h, AVS: 24.46km/h
Max: 55.90km/h, Temp: 21.0°C
HRmax: 156 ( 81%) Avg: 106 ( 55%)
Climb: 990m, CAL: 2099kcal

Do pracy.

Poniedziałek, 30 maja 2011 · dodano: 30.05.2011 | Komentarze 0


[7:30]
Standardowo do pracy.

[18:00]
Standardowo przez Ustroń do domu.

Oficjalne ważenie:
82,2kg

Czyli w ciągu roku schudłem o 17,5kg!

Carramba!
Kategoria mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 122.00km, TN: 0.00km
CLK: 05:24h, AVS: 22.59km/h
Max: 69.89km/h, Temp: 19.0°C
HRmax: 173 ( 90%) Avg: 102 ( 53%)
Climb: 1841m, CAL: 4335kcal

Pętla Beskidzka.

Niedziela, 29 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 2


Z serii "Z braku laku, dobry kit" trzepnęliśmy sobie pętelkę w składzie Marco McDonald, Grzesiu EPOman i ja. Opisik skrobnę w wolnej chwili... Na razie muszę złapać kontakt z rzeczywistością.

A dlaczego kit? Ano bo miał być teren, lecz z powodu PWZP (Planowego Weekendowego Załamania Pogodowego) w sobotę wyjazd w góry równałby się brnięciu w błocie po koronę amortyzatora. Przedsmak miałem skręciwszy na 200m szlaku w okolicy Kubalonki. 100m po śliskich korzeniach przez potoki wody utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie warto było pchać się gdziekolwiek poza asfaltem.

Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy pod Gemini, pod który to tym razem Grzesiu trafił bez pomocy GPS i Policji. Wyrabia się chłopak, ot co! Dalej już w pełnym-niepełnym składzie ruszyliśmy Bystrzańską w stronę Szczyrku delektując się po drodze pomysłowością budowniczych ścieżek rowerowych. Dla niewtajemniczonych przejechanie 2km taką ścieżką z szybkością 30km/h przypomina raczej jazdę po hopach na torze 4X/FR. Z dziećmi w fotelikach nie polecamy rozpędzać się więcej niż 15km/h...

Żwawym tempem przejechaliśmy Szczyrk i zaczęliśmy wspinaczkę pod przełęcz Salmopolską. Tutaj szybko pożegnaliśmy Grzesia, który dotarł na szczyt z poślizgiem 3:32. Było nie było Marek i jak dzień wcześniej wsuwaliśmy koks łopatami, więc nasze tempo było całkiem zrozumiałe. Chwilę po Grzesiu na górę dotoczył się Alberto ;) Miło zobaczyć, że jeszcze ktoś znajomy raczył ruszyć tyłek w taką piękną niedzielę. Niestety Dominik do nas nie dołączył i pognał z powrotem mając w planach zrównanie z ziemią Magurki. My tymczasem postanowiliśmy zrównać z ziemią Stecówkę i Kubalonkę.

Zjazd do Wisły poza wyczynami Marka, które skończyły się niemal w stylu Roberta Kubicy (pobocze, bariera) i jakimś leszczem na trekingu, któremu się wydawało, że nam odjedzie, nie przyniósł żadnych dodatkowych atrakcji. W Malince pod skocznią spotykamy za to dzisiejszego laureata "Złotej Kupy" - Konrada. Tą prestiżową nagrodę Jury postanowiło jednogłośnie przyznać za samotny, niedzielny wyjazd tą samą trasą co reszta ekipy, z pełną świadomością, że wszyscy jedziemy na trasę. Bravissimo!

Pożegnawszy Konrada ruszyliśmy w dalszą drogę i po kilkunastu minutach rozpoczęliśmy kolejną "wspinaczkę" pod Stecówkę. Tutaj jednak ktoś był przed nami bo góry ani śladu. Ukradli. W związku z tym jazda poszła szybko i po chwili piliśmy kawkę w schronisku. Stąd pojechaliśmy na Kubalonkę a ja po drodze odbiłem na wspomniany wcześniej czerwony szlak. Ledwie uszedłszy z życiem, z sercem w gardle i duszą na ramieniu wypadłem 200m dalej z powrotem na asfalt. Żadnego terenu dzisiaj. Z Kubalonki pojechaliśmy do Istebnej i dalej w kierunku przejścia granicznego w Bukowcu.

W Czechach wielkie pobojowisko. Generalny remont drogi na odcinku Trzyniec - Jabłonków zmusił nas do małego XC po placu budowy ciągnącym się kilka kilometrów. Później natomiast do przeciskania się do centrum Trzyńca przy wzmożonym ruchu, jednak gdy już dotarliśmy do ronda pod trzyniecką hutą na drodze zrobiło się znowu pusto. Tutaj ponownie pożegnaliśmy Grzesia i rozpoczęliśmy atak na przejście graniczne w Lesznej. Jechaliśmy z Markiem całkiem ostro, do tego stopnia, że uczestniczący w lokalnym festynie wóz straży pożarnej nie miał najmniejszych szans nas wyprzedzić na pierwszych, najbardziej stromych kilkuset metrach podjazdu. Tym samym za naszymi plecami mieliśmy słup czarnego dymu, muzykę a full i ciężarówkę pełną rozwrzeszczanych dzieciaków niemalże wypadających przez otwarte okna. Na wypłaszczeniu przed Leszną musieliśmy jednak dać za wygraną i strażacki diesel pożegnał nas wesoło dymiąc naprzód.

Na przejściu w Lesznej urządziliśmy mały postój, po którym ruszyliśmy szosą do Cisownicy. Poganiając się z Markiem pod każdą możliwą górkę i zostawiając Grzesia nieco z tyłu dojechaliśmy tak do Ustronia a potem bocznymi drogami do Brennej. Tutaj wygłodniały Grześ zaatakował kawał kiełbachy z bułą za jedyne 2,50zł! Woleliśmy nie myśleć co będzie się działo po takim EPO! Kolejny większy postój urządziliśmy sobie w Barze nad Wodospadem - standardowym przystanku rowerzystów. Kawka, coś słodkiego, rozprostowanie kości i prawie godzinny odpoczynek zaowocowały pogonieniem na trasie do Jaworza wszystkiego co tylko znalazło się na drodze i próbowało podskakiwać.

Najzabawniejsza była napotkana już w barze grupka rowerzystów, która wyruszyła nieco przed nami. Najwyraźniej postanowili się do nas zabrać bo gdy tylko ich wyprzedziliśmy przypuścili zmasowany atak na nasze umocnione pozycje. Wymiana ognia nie trwała jednak długo ponieważ zbliżająca się górka szybko przechyliła szalę zwycięstwa na naszą stronę. Jak już pisałem tego dnia żaden podjazd nie był zbyt stromy i tego, w przeciwieństwie do naszych nowych koleżanek i kolegów, również nie zauważyliśmy. Wjeżdżając w las drogą na Jaworze byliśmy znowu sami a po napastnikach nie było śladu. A w Jaworzu jak to w Jaworzu: kawał z górki, kilka małych podjazdów i wreszcie wjazd do Bielska od strony lotniska. Tutaj czas się pożegnać. Cel osiągnięty. Licznik pod domem wskazuje 122km i 1841m w pionie. Zero zmęczenia choć nogi już powoli zaczynają przypominać o swojej obecności. Teraz czas na basen, saunę i jacuzzi do późnego wieczoru. A jutro do pracy!

Kategoria mtb, "the best of"

Dane wyjazdu:
ODO : 66.60km, TN: 0.00km
CLK: 02:51h, AVS: 23.37km/h
Max: 59.10km/h, Temp: 18.0°C
HRmax: 158 ( 82%) Avg: 115 ( 60%)
Climb: 1003m, CAL: 1726kcal

Do pracy.

Środa, 25 maja 2011 · dodano: 25.05.2011 | Komentarze 1


W sumie nigdy nie było zdjęć z drogi do pracy. Kto wie jak wygląda dojazd do Cieszyna to już te klimaty dobrze zna. Dla tych co nie znają kilka fotek z dzisiaj.

Jak widać pogoda dopisała, choć było chłodno.

Wariant trasy nieco zmieniony. Tym razem powrót przez Jaworze.









Kategoria mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 8.70km, TN: 0.00km
CLK: 00:27h, AVS: 19.33km/h
Max: 32.00km/h, Temp: 25.0°C
HRmax: 134 ( 70%) Avg: 88 ( 46%)
Climb: 92m, CAL: 223kcal

Po mieście.

Wtorek, 24 maja 2011 · dodano: 24.05.2011 | Komentarze 0


Kategoria mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 65.00km, TN: 0.00km
CLK: 02:11h, AVS: 29.77km/h
Max: 61.40km/h, Temp: 22.0°C
HRmax: 172 ( 90%) Avg: 138 ( 72%)
Climb: 906m, CAL: 1983kcal

Do pracy.

Wtorek, 24 maja 2011 · dodano: 24.05.2011 | Komentarze 2


[7:25]
Wreszcie całą drogę na blacie. Jest dobrze... jak na leszcza :) Do formy daleko...

Podejrzewam, że chłopcy z klubu nadal urwaliby mnie na pierwszej górce...

Czas popracować...

[17:00]

Dokonałem chyba niemożliwego... Wróciłem szybciej z pracy niż do niej dojechałem, mimo, że Cieszyn jest niżej o 70m od Bielska...
Kategoria mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 73.50km, TN: 30.00km
CLK: 04:31h, AVS: 16.27km/h
Max: 54.70km/h, Temp: 23.0°C
HRmax: 178 ( 93%) Avg: 125 ( 65%)
Climb: 1775m, CAL: 3674kcal

Skrzyczne Apocalypse.

Niedziela, 22 maja 2011 · dodano: 22.05.2011 | Komentarze 0


Checking RAM… 32768 MB… OK.
Initializing Devices… OK.
Finding 3D vectors… OK.
Loading OS… OK.
System Ready _

No co? Że mało pamięci? No ja przecież model ’82 jestem! Na tamte czasy to było ho, ho! Superkomputery tyle nie miały. Niemniej jednak jak na zabytek szybkość przetwarzania informacji okazała się zadowalająca i dotarło do mnie, że mamy niedzielę, godzinę 7:00 i wycieczkę o 9:00 w planach. Krótkie sprawdzenie, czy peryferia działają… tu coś boli, tam przeskakuje… niby działa. Można jechać.

Dotoczywszy się na lotnisko o 9:00 (a nie jak niektórzy twierdzą 9:01) przywitałem się z Grzesiem i już we dwoje wypuszczaliśmy korzenie czekając na Qnia. Qń się nareszcie pojawił i już we trójkę potoczyliśmy się wzdłuż lotniska do Jaworza, Górek Wielkich i Brennej. A w Brennej, jak to w Brennej, zawsze muszą być jakieś „jajca”, więc na dobry początek dobrego dnia… wykąpałem się w strumieniu po tym jak zręcznie i z gracją nie trafiłem tylnym kołem w kładkę… Grzesiu z Qńiem to dopiero mieli z tego ubaw! Ciepło, słońce, buty wyschną a przechodzić na piechotę to dopiero wstyd :P

Krótki postój przed sklepem na uzupełnienie zapasów i wylanie wody z butów zajął nam kilka minut, po których ruszyliśmy szutrówką na przełęcz pod Orłową. Żarty się skończyły :) Droga z początku szeroka, równa i niezbyt stroma w końcowym odcinku przeradza się w ostrą „drapę” zaoraną sprzętem leśników, pełną kamieni i nierzadko gałęzi. Tutaj już trzeba się wykazać odrobiną siły i techniki aby nie zaliczyć przymusowych postojów. Sztuka ta udaje się Konikowi, Grześ natomiast postanowił wydrapać się pieszo. Z siodła pod Orłową zostaje nam kilkaset metrów dość ostrego podjazdu pod schronisko i kolejne kilkaset do szczytu. W schronisku krótka przerwa na dobicie powietrza do przedniego kółka, które od tygodnia postanowiło nie trzymać powietrza.

Po przerwie ruszamy dalej szlakiem na szczyt i w kierunku Trzech Kopców. Stąd na szlaku zmienia się jedynie ilość kamieni pod kołami. Droga cały czas jest szeroka, pnie się w górę, to znów opada w dół. Po drodze trzeba pokonać kilka bardziej stromych i kamienistych zjazdów ale w porównaniu z tymi na Czantorii jazda tutaj jest sobotnią wycieczką do parku. Okazuje się jednak, że nawet taka „lajtowa” jazda przerasta możliwości mojego koła, które wreszcie postanawia kompletnie odmówić posłuszeństwa na dokładkę dobijając do kamienia. Tak więc pierwsza awaria i przymusowy postój na wymianę dętki zaliczone. Doliczając kąpiel w strumieniu i mokre buty oby był to koniec kataklizmów na dzisiaj… Tak, jasne...

Naprawiwszy pojazd ruszyliśmy dalej i po chwili zawitaliśmy w Telesforówce na Trzech Kopcach. Telesforówka to taki przystanek piknikowy składający się z bufetu (z kosmicznymi cenami), kilku stołów i ławek oraz VW Garbusa przerobionego na „kapsułę widokową”. Widoki są rzeczywiście ładne ponieważ Telesforówka znajduje się na otwartym stoku rozciągającym się w stronę doliny Brennicy. Tym samym można zobaczyć skąd się przyjechało oraz, zakładając wizytę na Grabowej, dalszą część szlaku po drugiej stronie doliny. Wyżej widać już Skrzyczne, Baranią górę i większość górek w okolicy.

W dalszą drogę ruszamy żółtym szlakiem na Biały Krzyż. Decydujemy się wjechać na Skrzyczne, tak więc wizyta na Przełęczy Salmopolskiej będzie obowiązkowa. Szlak z Trzech Kopców początkowo płaski zmusza nas do pokonania kilku rozmaitych zjazdów i podjazdów, które im bliżej celu, stają się bardziej wymagające. Końcówka szlaku (raczej wyjazd na szosę prowadzącą na przełęcz) jest już piesza. Tutaj nie sposób jechać ze względu na luźne kamienie, piaszczyste podłoże i masę gałęzi pozostawionych po demolce leśników. Począwszy od Salmopolskiej trzeba się przygotować na zmianę krajobrazu na coraz bardziej księżycowy. „Gospodarka” leśna w tym rejonie nie pozostawiła na krajobrazie przysłowiowej „suchej nitki”.

Z Salmopolskiej podjeżdżamy kawałek trawersem prowadzącym aż na Przysłop stokami Malinowskiej Skały i Baraniej Góry. Jakby się ktoś pytał to wg niektórych jazda rowerem po tej niemalże autostradzie jest nielegalna. No tak, rower wróg wszystkiego co żyje: śmierdzi, ryczy, niszczy. Drodzy imbecyle, którzy to wymyśliliście – pocałujcie nas tam gdzie światło nie dochodzi. Albo lepiej nie, nie chcemy się zarazić wirusem skrajnej głupoty. Siebie pocałujcie a my pojedziemy dalej. A dalej jest ciekawie, ponieważ z trawersu odbija wspaniały podjazd prowadzący do zielonego szlaku. Jest to leśna droga, którą dostarcza się drewno do IKEA. Jest on stromy i pełen prezentów pozostawionych przez „leśników” ale pozwala zdobyć grzbiet masywu bez konieczności zsiadania z roweru. Gdy już taki zbłąkany bajker znajdzie się na górze będzie miał do wyboru dwa kolory szlaków: zielony na Skrzyczne przez Malinowską albo zjazd żółtym do najbliższego PKS. My oczywiście wybieramy Skrzyczne. Podjazd pod Malinowską Skałę (a raczej to co po niej zostało) jest łatwy choć momentami stromy. Wokoło krajobraz już księżycowy. Hektary wyciętego lub połamanego lasu nadają mu klimat angielskich wzgórz Malvern, gdzie turysta może się cieszyć panoramą 360*. Widokowo pięknie ale czy aby na pewno o to chodzi?

Zjazd z Malinowskiej skały jest wymagający. Korzenie i masa kamieni poniektórych zmuszają do spacerku… co oczywiście skwapliwie uwieczniam na filmie samemu będąc już na dole. Frajdy zjazdu nie mogłem sobie odmówić. Od podnóża Malinowskiej Skały jedziemy na Małe Skrzyczne, gdzie przychodzi mi już po raz wtóry walczyć z marudzeniem Grzesia na temat pogody. Pomarudziłby dłużej to zostalibyśmy w jakiejś budzie, w połowie drogi, czekając na zbawienie, które nigdy miało nie nadjeść. Całe szczęście Konik miał więcej oleju w swoim końskim łebku i pognał za mną w kierunku schroniska na Skrzycznem. Po drodze mogliśmy już podziwiać bijące w oddali pioruny oraz zbierające się nad nami czarne, burzowe chmury. Kilkaset metrów przed szczytem Skrzycznego atakują nas pierwsze kulki gradu, jednak udaje nam się bezpiecznie dotrzeć pod dach. I wcale nie za wcześnie… minutę później wyjście na otwartą przestrzeń groziło już porządnym guzem a po kilku kolejnych było istnym szaleństwem i próbą samobójczą.

Grad siekał z nieopisaną siłą a największe kule dochodziły do 3cm średnicy. Padało tak gęsto, że po kilku minutach ziemia była przykryta bielutką warstwą lodowych kulek. Pokaz sił natury trwał dobre 20 minut, po których znowu wyszło słońce a topniejący błyskawicznie grad zmienił szlaki w rwące potoki. Jednym z takich potoków zdecydowaliśmy zjechać do Czyrnej. Zjazd wspaniały i przy sprzyjających warunkach można się na nim wspaniale bawić. Z początku rwące potoki ustąpiły miejsca mokrej ziemi a nieco niżej było kompletnie sucho. Zero deszczu, gradu, nic.

Stan rzeczy uległ jednak szybko zmianie. W centrum Szczyrku dostaliśmy się pod deszczowe chmury podążającej od Bielska nawałnicy. Co prawda ominęliśmy samą burzę ale deszcz tak czy inaczej mocno padał przez resztę drogi. Po kilku minutach byliśmy cali mokrzy i było nam już wszystko jedno… więc tempem wściekłego strusia gnaliśmy do domu ile sił w nogach. Szosą przez Buczkowice i Bystrą wpadliśmy do Bielska w ciągu kolejnych kilkunastu minut. Na skrzyżowaniu pod Gemini pożegnaliśmy się i każdy pojechał w swoją stronę. Wycieczka zaliczona na poczet Superudanych. Grad był tak spektakularny, że nawet totalne zmoknięcie na koniec dnia nie mogło niczego zepsuć – wręcz odwrotnie! Teraz tylko prysznic…

Sending kill signals…
System is shutting down…

Kategoria mtb, "the best of"

Dane wyjazdu:
ODO : 16.00km, TN: 0.00km
CLK: 00:58h, AVS: 16.55km/h
Max: 29.20km/h, Temp: 24.0°C
HRmax: 143 ( 74%) Avg: 94 ( 49%)
Climb: 98m, CAL: 332kcal

Z rodzinką.

Sobota, 21 maja 2011 · dodano: 21.05.2011 | Komentarze 0


Z rodzinką po mieście na totalnym luzie. Przy okazji Asia zarobiła Firex'a zamiast swojej dwutarczowej korby Suntoura.

Oczywiście z miejsca zarobiła blatem w łydkę i przywiozła tatuaże na obu nogach :)

Chrzest bojowy uważam za odbyty!

Na dokładkę mieliśmy atak buractwa i chamstwa. Może to wynik "końca świata" albo ciśnienie spadło ale ludziskom się poprzewracało we łbach.

Najpierw PRZECHODZĄCE przez przejazd dla rowerów babsko postanowiło nieformalnie per TY wyskoczyć na mnie z JAPĄ: "Jak jeździsz!?". Głupota bez granic.

Następnie od innego babsztyla oberwało się Asi najwidoczniej za niezjechanie na trawnik ze ścieżki. Widać ów babsztyl potrzebował 2m szerokości, żeby przeturlać swój złom przez miasto.

Kolejnym napotkanym kretynem okazał się "tatusiek" z dzieckiem na rękach i żoną obok, która to zaczepiła swoją gigantyczną torebką przejeżdżającą z naprzeciwka Asię, jadącą 5km/h. Koleś oczywiście z RYJEM do nas. A to że jego niunia nie potrafi chodzić to już nieważne.

I wreszcie Złota Kupa dnia dla kretyna w Corsie za darcie mordy, trąbienie i próbę przejechania mnie wraz z córką w foteliku na przejeździe dla rowerów i na zielonym świetle (dla mnie oczywiście).

Szanowny Panie Skończony Debilu, jeśli to czytasz to:
a) od wczoraj rowerzysta jadący prosto ścieżką dla rowerów ma pierwszeństwo przed skręcającym autem.
b) zielone światło na przejeździe dla rowerów/przejściu dla pieszych oznacza, że masz ustąpić pierwszeństwa.
c) jeśli nawet z jakiejkolwiek przyczyny zdarzy się już wymusić pierwszeństwo to NIE TRĄBIMY i NIE DRZEMY RYJA tylko KULTURA każe przeprosić za swój błąd.

Tak, ale z drugiej strony co takie tępe chamy mogą wiedzieć o kulturze.

Tak, wiem, że nazywanie kogoś debilem, tępym chamem, babsztylem etc. również nie jest kulturalne... ALE MOJA CIERPLIWOŚĆ SIĘ SKOŃCZYŁA. Przynajmniej dzisiaj.

Uwaga: Wszelkie epitety zawarte w tekście pod adresem osób, które swoim zachowaniem całkowicie na nie zasłużyły są jedynie oceną ich kompetencji. Przypominam, że ocena kompetencji i publiczne nazywanie kogoś zerem etc. jest w tym kraju w pełni legalne! (odsyłam do sprawy Miller vs Ziobro)
Kategoria turystycznie

Dane wyjazdu:
ODO : 74.30km, TN: 0.00km
CLK: 03:46h, AVS: 19.73km/h
Max: 63.60km/h, Temp: 22.0°C
HRmax: 173 ( 90%) Avg: 101 ( 52%)
Climb: 1402m, CAL: 3055kcal

Na Kocierz Rychwałdzką.

Piątek, 20 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 1


Tam ta ram tam, tam Grzesiu się spóźnił! Ha! A ja nie! Cóż za wspaniały początek wycieczki! Ale do rzeczy: w dniu dzisiejszym postanowiliśmy wraz z Grzesiem i Markiem zaatakować Kocierz trasą przez Przegibek. Tym samym DZIESIĘĆ po ósmej ruszyliśmy spod Kauflandu na podbój dziurawych i śmierdzących spalinami wspaniałych dróg Najjaśniejszej RP. Zjechaliśmy usianą szkłem "ścieżką rowerową" do ul. Partyzantów i pojechaliśmy do Straconki gdzie czekał na nas Marek. Daro "Diesel" z przyczyn nieznanych nie stawił się niestety... przynajmniej na razie :)

Podjazd pod Przegibek bez żadnych niespodzianek. Tym razem nie musiałem znosić trzaskającej korby i przeskakującego łańcucha ponieważ nowe blaty i ich ząbki sprawowały się wyśmienicie. Moje ząbki natomiast głęboko wcinając się w resztki kierownicy pomagały mi dzielnie trzymać koło Markowi. Po kilkunastu minutach osiągnęliśmy szczyt Przegibka i po krótkiej przerwie ruszyliśmy w dół do Międzybrodzia i dalej do Porąbki. Tam krótki postój na zakupy i już bocznymi drogami pokręciliśmy w kierunku na Kocierz.

Wymordowawszy się na samą górę obowiązkowa fotka dokumentująca cel wyjazdu po czym "zerwaną" drogą ruszyliśmy do Tresnej. Jakie było moje zdumienie, gdy w miejscu gdzie osunęła się droga zobaczyłem nowy, równy asfalt oraz inteligentnie wycięte drzewa na poboczu... jedyny element jako tako trzymający całe zbocze... Złota Kupa dla naszych myślących inaczej drogowców.

Do Tresnej dojechaliśmy spokojnie bez większych przygód. Kilku zabłąkanych-obłąkanych SZY nie znało definicji metra ale o dziwo obyło się bez aktów większej głupoty. Tą zabłysnął dopiero jakiś dzieciak w wózku na sułkowickich (KSU) tablicach. Żebyśmy chociaż jechali obok siebie, albo środkiem... ale nie! My grzecznie, prawą stroną, ruch spory na tej trasie, więc nic takiego nam nie przyszło do głowy. A tu burak zaczyna trąbić, zajeżdża nam drogę, hamuje... No ludzie, skąd tacy się biorą?! Kochaniutki, masz problem, zaparkuj autko, wysiądź i spróbuj wtedy wylać swoją frustrację na nas. Nawet byśmy chętnie pomogli. Odwagi jednak zero... podobnie jak mózgu w czaszce.

Pożegnawszy odwagę pana Zero środkowymi palcami pojechaliśmy dalej do Międzybrodzia i z powrotem na Przegibek. Tam oczekiwał nas już niezmordowany Darek. A jednak motorek zaskoczył. W sumie sądziłem, że diesle tylko w zimie kiepsko palą ;) Wspólny powrót do Bielska już bez przygód i niespodzianek. Dojechaliśmy do domów tuż przed burzą... a co to była za burza :) Pioruny tłukły aż miło. Z tego co pisali w gazetach niejaki Konik mógłby coś bliżej nam o tym powiedzieć. Hihi, Konik, mokro było? :>

Kategoria mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 65.90km, TN: 1.00km
CLK: 02:55h, AVS: 22.59km/h
Max: 60.00km/h, Temp: 16.0°C
HRmax: 161 ( 84%) Avg: 103 ( 53%)
Climb: 427m, CAL: 2215kcal

Do pracy.

Czwartek, 19 maja 2011 · dodano: 19.05.2011 | Komentarze 0


Jak to bywa czasem... pojechałem rowerem do pracy.

Dzisiaj eksperymentalnie przez lotnisko zamiast użerać się z blachosmrodami na Cieszyńskiej w okolicach Wojska Polskiego i Polskich Skrzydeł.

I faktycznie. Trasa może dłuższa o 300m ale za to najgorszy ruch uliczny do Wapienicy ominięty.

Te 300m spokojnie można urwać zjeżdżając Antyczną do Cieszyńskiej. Spróbuję następnym razem.
Kategoria mtb