Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiaseQ z miasta Bielsko-Biała. Od 2011 roku przejechałem 137725.45 kilometrów w tym 17672.40 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.10 km/h. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Statystyki

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Facebook


Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
ODO : 153.23km, TN: 0.00km
CLK: 05:47h, AVS: 26.50km/h
Max: 57.60km/h, Temp: 18.6°C
HRmax: 168 ( 89%) Avg: 123 ( 65%)
Climb: 1508m, CAL: 5190kcal

Beskid Śląski Road Tour.

Piątek, 31 maja 2013 · dodano: 31.05.2013 | Komentarze 2


Rzutem na taśmę postanowiłem prędzej zajechać się na śmierć niż zawalić miesięczny plan i nie wbić przynajmniej 800km. Rzecz łatwa wcale nie była bo nie licząc 35km do pracy brakowało prawie 200km. Ale, że pogoda dzisiaj stanęła na wysokości zadania postanowiłem zrealizować mój śmiały i samobójczy plan: Dookoła Goczałek.

W tym celu o 9:00 ruszyłem w stronę Remik-Bike aby przywitać się z Remikiem i Piotrkiem, kupić tubkę kleju do łatek i pomknąć do firmy. Upewniwszy się, że tam też wszystko jest na swoim miejscu popedałowałem dalej w stronę Bestwiny, Czechowic i po krótkim spacerze przed uzdrowiskiem w Goczałkowicach (brak nawierzchni) zrobiłem sobie krótki Paris-Roubaix i dalej do Pszczyny.

Od Pszczyny zaczęło tak wiać na pysk, że ciężko było utrzymać 30km/h. Dotarłszy do Strumienia byłem tak wyjechany, że postanowiłem napaść Tomka w pracy. Nie było to jednak takie proste bo ochrona zakładu na nic w świecie nie chciała wpuścić kolesia na rowerze. Dopiero po wypisaniu przepustki mogłem zajechać pod biuro a Tomek poratował mnie pyszną kawą. Po krótkim gadu-gadu i wycieczce po zakładzie ruszyłem do Chybia, Mnicha i Pierśćca. Tam kolejna kawka z ciastkiem i trochę dłuższa przerwa.

Zamiast jednak jechać w stronę domu postanowiłem wprowadzić w życie tą bardziej szaloną część mojego niecnego planu: Pojechać do Koniakowa! Ruszyłem przez Skoczów do Brennej skąd polami dojechałem do Ustronia i, na ile tylko się dało, unikając głównej drogi wylądowałem w Wiśle. Stamtąd pojechałem na Kubalonkę. Ta jednak, z reguły będąc łatwa i przyjemna, dzisiaj stawała się coraz bardziej stroma z każdym kilometrem. Z przerażeniem obserwowałem prędkość na podjeździe malejącą ze standardowych 18km/h do 15... 14... 12km/h. Ten rower tak nie pojedzie! Poniżej 15km/h zaczyna się totalne piłowanie kolan na kadencji poniżej 70. Jazda na stojąco też odpada. Z plecakiem to nic przyjemnego. W końcu jednak udało się wtoczyć na górę i pomknąć do Istebnej.


W Istebnej Golonko's-Hell. 2 etap MTB Trophy dobiegał końca a ja mijałem tabuny bajkerów tak upierniczonych błotem, że wszyscy wyglądali identycznie a jedyna różnica jaką można było zobaczyć to numer startowy. Lepszego dowodu na to, jakie bagno zafundowały w terenie ostatnie deszczowe dni już mi nie trzeba. Żadnego terenu. Golonki na mecie nie było. Dowiedziałem się, że Grzesiek się "gdzieś poniewiera", więc tematu nie drążyłem dalej. Szkoda, bo fajnie byłoby się przywitać po paru latach.

Dalsza jazda wyglądała bardzo monotonnie. Ulga na zjazdach, masakra na podjazdach. Gorzej, że tych pierwszych miało już prawie nie być do szczytu Ochodzitej. Z zacięciem piłowałem kolejne kilometry podjazdu ale przy ostatnich w Koniakowie delikatesach musiałem skapitulować. Po prosto spadałem z roweru. W sklepie spotkała mnie meganiespodzianka. Powerade po 1,59zł! Uwierzycie? Złapałem 4, sprawdziłem datę: Acha, ważne do dzisiaj! Dobra jest. Co nas nie zabije to nas wzmocni. Złapałem jeszcze czekoladę, loda, 2 bułki i 2 banany i dawaj pakować w siebie. Cola poszła na pierwszy ogień, potem 2 bułki z nadzieniem bananowym. Potem trochę czekolady i lody.

Porozlewałem picie do bidonów, zapakowałem pozostałe butelki, wyrzuciłem śmieci i wpakowałem 4 litery na siodełko. Diagnoza: głód. Na końcówce podjazdu, tuż przed Karczmą dawałem już ponad 18km/h chcąc pourywać pedały. Po prostu miałem pusto w baku i organizm domagał się paliwa - natychmiast. Dostał co chciał, więc odkręcił kurki. Zjazd z Ochodzitej poszedł jak z procy. Przez Milówkę, Węgierską Górkę zasuwałem ponad 40km/h. Ani się obejrzałem dojechałem do Radziechowego i tam postanowiłem skręcić w bezpieczniejszy teren bo SZYmpansy od Milówki próbowały mnie czterokrotnie rozjechać. Trochę za dużo jak na kilka kilometrów. Kto tym kretynom dał prawko, ja się pytam??


Z Radziechowego przez Lipową do Buczkowic ruch uliczny o niebo mniejszy i stężenie SZYmpansów też znacznie spadło. SBI też mają różne dziwne pomysły ale dalekie od żywieckich dewiacji za kółkiem. W Buczkowicach na rondzie poczułem się prawie jak na progu mieszkania. Zrobiłem przerwę na rozciągnięcie zastygłych w szosowej pozycji pleców, rozruszanie kolan i wrzucenie kolejnej porcji czekolady do pieca. Potem już poszło z górki. Zanim się obejrzałem wyprzedzałem na Bystrzańskiej kolejne samochody. Cóż, lepiej wolno niż po SZYwiecku, przynajmniej bezpiecznie.

Na koniec taka myśl się nasuwa, żeby z wujkiem Putinem się dogadać coby takie 20kt zrzucił i problem SZYwiecki sprawnie rozwiązał. A co!

Kategoria szosa


Komentarze
piaseq
| 21:05 piątek, 31 maja 2013 | linkuj Po bandzie to pojechałem jak wpadłem do domu, zamieniłem rower na mtb i pognałem do Tomka, żeby wbić jeszcze Palenicę :D Jeszcze 21 km po górkach wyszło...
jakubiszon
| 21:00 piątek, 31 maja 2013 | linkuj no to dzisiaj pojechałeś po bandzie!!! Gratki :)
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!