Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiaseQ z miasta Bielsko-Biała. Od 2011 roku przejechałem 137688.44 kilometrów w tym 17672.40 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.10 km/h. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Statystyki

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Facebook


Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:1305.21 km (w terenie 132.40 km; 10.14%)
Czas w ruchu:63:33
Średnia prędkość:20.54 km/h
Maksymalna prędkość:69.89 km/h
Suma podjazdów:19374 m
Maks. tętno maksymalne:180 (94 %)
Maks. tętno średnie:138 (72 %)
Suma kalorii:47372 kcal
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:50.20 km i 2h 26m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
ODO : 21.00km, TN: 5.00km
CLK: 01:18h, AVS: 16.15km/h
Max: 50.10km/h, Temp: 19.0°C
HRmax: 177 ( 92%) Avg: 91 ( 47%)
Climb: 425m, CAL: 965kcal

Wapienica ROTFL

Środa, 18 maja 2011 · dodano: 18.05.2011 | Komentarze 0


ROTFL Totalny: Czyli jak jeden osioł może umilić dzień. A może! Na końcówce podjazdu wyprzedzony wcześniej chłoptaś przypiął się do mnie i Qnia po czym na finiszu swoje niepowodzenie wytłumaczył słowami: "Jakbym miał rower na XTR to bym Cię wyprzedził..." BUHA HA HA!! Koleżko, powiedz to mnie i mojej córce, która siedziała w foteliku i patrzyła jak dajesz z siebie 120%. HA HA HA! Lepszego zakończenia dnia nie było chyba całe wieki! Więcej takich bohaterów prosimy! Ba! Błagamy na kolanach! Nie wspomnę, że tak jakby skasowaliśmy kilkaset metrów jakie mieliśmy do Ciebie na początku podjazdu. HA HA HA. Dalej mnie brzuch ze śmiechu boli. Gdzie się rodzą takie egzemplarze?? Chyba tylko w Bielsku!

Drogi rowerzysto: takich jak Ty to na trzybiegowej piaście torpedo pod Wapienicę się pogania :)

Chyba skonam, trzymajcie mnie :) Pozostał niedosyt, że cholerne przeziębienie mocno ograniczyło normalną efektywność jazdy... Gdyby nie to... Nawet byśmy takiego wspaniałego dowcipu nie usłyszeli :) Taka gratka by nas ominęła, a tak, proszę!

Kategoria mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 26.00km, TN: 13.30km
CLK: 02:16h, AVS: 11.47km/h
Max: 52.10km/h, Temp: 13.0°C
HRmax: 160 ( 83%) Avg: 117 ( 61%)
Climb: 837m, CAL: 1667kcal

Klimczok na L4.

Wtorek, 17 maja 2011 · dodano: 17.05.2011 | Komentarze 0


Na szczęście nie na prawdziwym L4. Dzisiaj tylko na kolarskim. Ogólnie ledwie żywy, z trudem łapiący oddech i duszący się co kilometr. Efekty przeziębieniopodobnego dziadostwa doprowadzają mnie już do wściekłości. Resztę dokłada powiązane z tym osłabienie. Tym samym wyjazd na Klimczok przypomina bardziej męczarnie za ciężkie winy i o przyjemności mowy być nie może. Jednak jak mówią: Trzeba być twardym a nie miękkim. Zęby w kierownice i do góry choćby na "babci". Babcia dała radę i po godzinie wspinania zjechaliśmy z Konradem czerwonym a później niebieskim szlakiem do Bystrej. Zjazd męczący ze względu na ilość kamieni i kompletnie zdewastowany przez ******** leśników szlak. Po raz kolejny życzę odpowiedzialnym za ten stan rzeczy jak najgorzej. Z całego serca.

Kategoria mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 19.66km, TN: 11.00km
CLK: 01:25h, AVS: 13.88km/h
Max: 48.60km/h, Temp: 12.0°C
HRmax: 160 ( 83%) Avg: 107 ( 56%)
Climb: 534m, CAL: 929kcal

SlaughterGoat's BSOD.

Poniedziałek, 16 maja 2011 · dodano: 16.05.2011 | Komentarze 0


Dosłownie rzeź... Przeziębiony (choć nie wiem z czego), ledwie żywy. Na dobry początek biorę rower a tu nie ma powietrza z przodu. Rozbieram koło, oglądam, sprawdzam... guzik. Powietrze zeszło a dziury nie ma. Wentyl trzyma. WTF?! Nabiłem 4.5 BAR - trzyma, spuściłem do 2.0 BAR - trzyma.

Uderzyłem na Błonia i dawaj wspinać się na Kozią. Plując i smarkając na wszystkie strony, dusząc się co 10m, zły jak diabli znalazłem jakiegoś singla a potem oczywiście chyba najgorszą z możliwych dróg. Potem żółtym do niebieskiego i na sam szczyt.

Na szczycie Koziej nigdy nie byłem. Zawsze jazda kończyła się koło schroniska albo przemykałem pod szczytem szlakiem z Szyndzielni przez przeł. Kołowrót. Wreszcie mając okazję udało mi się zahaczyć o wierzchołek i wcale nie żaluję bo widok przedni. Boczny też nie najgorszy ;) Zachodzące słońce przebijające się przez ścianę lasu i nadające fantastyczny pomarańczowy kolor pniom wszystkich drzew wokoło.

Zjazd do schroniska to raptem kilkadziesiąt metrów a potem dalej w kierunku toru FR. Oj namęczyłem się niemożebnie żeby zostać przy życiu. Ślisko, wilgotno, kilka razy niewiele brakowało, żeby moje semislicki mnie ubiły. Jakoś przeżyłem. Potem znowu wspiąłem się do głównej drogi i pojechałem w kierunku skoczni. Ponieważ było już stosunkowo ciemno zdjąłem okulary. To niestety okazało się błędem. Tuż przed skocznią wpadłem wprost na wystającą gałąź, która trafiła dokładnie w lewe oko...

A fatal exception has occurred at 0028:00A034DE. The current application will be terminated.

*Press Ctrl+Alt+Delete to restart your machine. Any unsaved data will be lost.

Press any key to continue _



Kategoria mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 39.33km, TN: 30.00km
CLK: 02:58h, AVS: 13.26km/h
Max: 39.60km/h, Temp: 13.0°C
HRmax: 176 ( 92%) Avg: 115 ( 60%)
Climb: 961m, CAL: 2321kcal

Błatnia na luzie.

Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 14.05.2011 | Komentarze 7


Planowe Załamanie Pogodowe zbliżało się wielkimi krokami. W ogóle cud, że rano udało mi się pojechać z córką i zaliczyć całą wycieczkę przy pięknej, słonecznej pogodzie. W końcu sobota, więc powinno było od rana padać, grzmieć, bić gradem i pustoszyć okoliczne wioski lokalnymi tornadami. Wykorzystując tą zapewne krótkotrwałą anomalię weekendową, niewielka grupka bbRidersów postanowiła popełnić popołudniowy trening... w terenie :) Skoro tak, to do ataku!

Zaczęliśmy od zjazdu na przełaj od Kauflandu do pobliskiej rzeczki. Po drodze Aga została nieco z tyłu. Jak się później okazało załapała jakiś kawałek taśmy VHS i zajęta była oglądaniem "świerszczyków" na ekranie swojego licznika. Spadek tempa zrozumiały :) Po skończonym seansie skwapliwie odwinęła materiał filmowy z przedniej piasty i potoczyliśmy się dalej wzdłuż wspomnianej rzeczki. Ścieżka, a raczej to co z niej zostało po idiotycznej i niekontrolowanej wyprzedaży pobliskich gruntów, wije się dnem dolinki aż po sam Dębowiec. Miejscami bardzo wymagająca technicznie, pełna korzeni, trawersów i innych niespodzianek. Potem końcówka, która ostro pnie się do góry aby połączyć się z szutrówką prowadzącą do schroniska pod Dębowcem.

Tutaj spotykamy kogo? Murzyna! Proszę jaka synchronizacja! Dalej już we czwórkę atakujemy "najkrótszą drogę do Wapienicy" ;) Objawiła się ona znanym tylko nielicznym bikerom trawersem. Ta wąska ścieżka wijąca się po stromych zboczach Dębowca jest nie lada gratką. Gdyby nie kilka powalonych drzew mielibyśmy pełnię szczęścia. Końcówka w wykonaniu Agi, Arka i Marcina była... piesza. W sumie nie każdy jest samobójcą... Dalej szlakiem do Wapienicy i spod zapory na dół do pętli autobusowej. Tam spotykamy dwóch nowych kolegów, którzy z Marcinem jadą testować nowy rower, którego marki nie przytoczę ze względów estetycznych. No i poza tym jestem po śniadaniu.

Ruszamy standardową trasą do hotelu Las w Jaworzu. Stamtąd przez las różnymi drogami kierujemy się do naszego ulubionego podjazdu na Błatnią. Okazał się dzisiaj bardzo przyjemny, mało błotnisty i jakoś dziwnie płaski... a może to moje 15kg mniej zrobiło swoje? Niemniej jednak cała trójka w pewnej chwili zastanawiała się czy nam góry nie ukradli bo tak jakoś płasko i za łatwo się jedzie. Sytuację uratował końcowy podjazd pod schronisko PTTK, który to okazał się wilgotny i śliski. Konik włączył skill Easy i pojechał lewą stroną, ja na Normal męczyłem się środkiem po kamieniach. Stawkę zamknęła Agnieszka, która jak zwykle wolała popatrzeć na nasze wygłupy;) Wysiłki na nic się zdały bo Konik utknął na mniej więcej tym samym kamieniu co ja. Zostało popedałować do schroniska, gdzie czekała gorąca herbata i wręcz wyżebrane przez Konika wafelki czekoladowe. Ledwie jednak zamknęły się za nami drzwi deszcz rozpadał się na dobre.

Przy okazji wycieczki do WC odważyłem się uchylić drzwi wejściowe po czym wróciłem do towarzyszy w drgawkach i jąkając się z zimna poinformowałem, że jedyną żywą osobą na dole będzie Agnieszka, która jak zwykle pomyślała i zabrała długie spodnie i bluzę. Konik i ja byliśmy skazani na śmierć z wychłodzenia. Jednak nie podając się poszedłem po rozum do głowy i w akcie rozpaczy poprosiłem o kilka gazet. Cała wieczorna prasa znalazła się pod naszymi koszulkami tworząc nieprzenikalną dla wiatru i zimna barierę. Stary i sprawdzony sposób zadziałał i tym razem. Bez kłopotu, bez zamarzania zjechaliśmy na do Jaworza, dojechaliśmy na myjnię, umyliśmy rowery i rozjechaliśmy się do domów. Cali i zdrowi!
Kategoria mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 44.44km, TN: 2.00km
CLK: 02:37h, AVS: 16.98km/h
Max: 50.40km/h, Temp: 20.0°C
HRmax: 150 ( 78%) Avg: 88 ( 46%)
Climb: 352m, CAL: 903kcal

Czechowice z Emilką

Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 14.05.2011 | Komentarze 0


Po śniadaniu postanowiłem wykorzystać o dziwo ładną pogodę i ruszyć na trasę. Głównym bagażem na wyjazd została moja 2,5-letnia córeczka, która w mgnieniu oka zajęła stanowisko bojowe w swoim Hamaxie. Uzbrojona w swoją maskotkę - łosia, butelkę z piciem, kask, torebkę z najpotrzebniejszymi rzeczami takimi jak: pieluszki, chusteczki, kurteczka na wiatr i deszcz, ściereczka do zadań specjalnych, Emilka była gotowa do drogi. Najpierw krótka wycieczka po mieście, wizyta w "rowerowym" a potem Bestwińską atak na Czechowice. Po drodze Emisia stwierdziła, że poczuła chęć na coś dobrego, więc dalej już jechaliśmy ulicą wrzeszcząc wniebogłosy: "Lody, gdzie jesteście?!". Wrzaskiem tym wystraszyliśmy całą zgraję dzieci, dorosłych i kilka staruszek.

Poszkodowanych przepraszamy :) Po długich poszukiwaniach trafiliśmy do czechowickiego McSyfa. Ja wiadomo jedzenie w McSyfie jest to... syf. Na lody jednak warto się przejechać bo są po prostu dobre. Nasz zapał szybko opadł gdy ujrzeliśmy ogromną kolejkę wewnątrz. Uchylone lekko drzwi musiałem natychmiast domknąć bo pierwsi stojący w kolejce zaczęli wypadać na zewnątrz. Od czego jednak Bozia dała rozum? Od myślenia! W końcu jestem kierowcą pojazdu, więc nie namyślając się wiele zaatakowaliśmy McDrive :) Po niespełna minucie oczekiwania Emisia pałaszowała swojego loda w polewie toffi otoczona przez zawistne spojrzenia oczekujących w megadługiej kolejce :) Wniosek: do McDonalds tylko na rowerze! A najlepiej w ogóle :P

Po wcięciu lodów ruszyliśmy z powrotem już standardową trasą wzdłuż pobliskiej rzeczki w kierunku Trzech Lipek i dalej ścieżką nad tunelem do domu na obiad. W międzyczasie mała ucięła sobie prawie godzinną drzemkę jednak nie powstrzymało jej to od zrobienia totalnej histerii w momencie przekroczenia progu mieszkania... Ach te dzieci...

Kategoria mtb, turystycznie

Dane wyjazdu:
ODO : 92.73km, TN: 8.00km
CLK: 03:52h, AVS: 23.98km/h
Max: 52.20km/h, Temp: 24.0°C
HRmax: 180 ( 94%) Avg: 122 ( 63%)
Climb: 1125m, CAL: 2893kcal

Do pracy i nie tylko.

Czwartek, 12 maja 2011 · dodano: 12.05.2011 | Komentarze 0


Rano pognałem do miasta odebrać ze szpitala wyniki CT (TK). Wyniki są OK! Tak prędko się mnie nie pozbędziecie 8) Potem zawieźć wyniki do przychodni. Lepiej niech walają się w karcie niż w tylnej kieszonce koszulki na moim grzbiecie. Po całym dniu w takich warunkach raczej lekarz niewiele mógłby z tej kartki odczytać :) Potem standardowo do pracy ale po pracy już niestandardowo :)

Szybkim ciągiem przez Puńców, Dzięgielów do Ustronia, stamtąd górkami do Brennej i Górek Wielkich. Przez lasek do Jaworza i asfaltem do Wapienicy. Tutaj terenem pod zaporę aż do szlaku na Błatnią. Hop przez mostek i dalej szlakiem na Dębowiec. Pod schroniskiem 5 minut odpoczynku na wyciągnięcie nóg. Recon wziął głęboki oddech i rozłożył się na całe 130mm. Nietrudno się domyślić, że zjazd z Dębowca można określić jako Wariacki Zjazd w Stylu Downhillowym.

Ogólnie zapomniałem gdzie są hamulce. Dobrze, że jakieś dzieci były na dole bo inaczej nie wiem jakby się skończyło ;) Pożegnawszy się z dziećmi zarzuciłem jęzor na plecy i pognałem do domu. Po drodze oczywiście niespodzianka: dziady jedne rozryły mi ulubioną ścieżkę. Będzie kolejna asfaltowo-betonowa ceprostrada dla leszczy. Cóż. Po Bielsku nie spodziewałbym się czegokolwiek innego. Za 20 lat głupole się obudzą, że nie mają żadnych terenów rekreacyjnych czy choćby zieleni poza kilkoma trawnikami przed blokami. Dwustutysięczne miasto bez jednego parku - nie trzeba komentować (Błoń nie liczę). A proszę, taki Rzeszów: ścieżki spacerowe, kilka dużych parków, tereny rekreacyjne. Da się? Da się! Tylko jeśli się nie ma idiotów u sterów. Dnia koniec ogłaszam! Amen!


I na dokładkę:
Cieszyniaki! Nauczcie się jeździć bo Was postawimy na równi z SZY!
JEDEN METR ma 100 CENTYMETRÓW (STO!), nie 10!
Moja 2,5 letnia córka już tyle wie!

Kategoria mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 65.15km, TN: 0.00km
CLK: 02:40h, AVS: 24.43km/h
Max: 55.80km/h, Temp: 18.0°C
HRmax: 167 ( 87%) Avg: 125 ( 64%)
Climb: 823m, CAL: 1946kcal

Do pracy.

Środa, 11 maja 2011 · dodano: 11.05.2011 | Komentarze 0


Standardowo rowerem do pracy. Ładna pogoda, rano chłodno - ok. 10*C. Po południu bardzo ciepło - 22*C-24*C.

Jutro to samo. Trzeba wykorzystać ponoć ostatni dzień ładnej pogody.

No i skończyło się na jeździe do pracy... Także nie było 100km ale może i dobrze. Co za dużo to niezdrowo.
Kategoria mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 16.18km, TN: 7.00km
CLK: 01:03h, AVS: 15.41km/h
Max: 36.00km/h, Temp: 21.0°C
HRmax: 142 ( 74%) Avg: 90 ( 47%)
Climb: 182m, CAL: 458kcal

Z Qniem® i Emilką.

Wtorek, 10 maja 2011 · dodano: 10.05.2011 | Komentarze 0


Popołudniowy wyjazd z Arkiem i Emilką na Błonia. Córeczka pobiegała, chłopcy pokręcili: wszyscy zadowoleni.

Moje nogi też odpoczęły i mają się znacznie lepiej.

Jutro czeka mnie cięższy dzień rowerowy. Rano do pracy a wieczorem po mleko. Jak dobrze pójdzie to wyjdzie z tego 100km. Trzeba pokręcić ile się da przed poniekąd deszczowym weekendem.

Kategoria mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 65.54km, TN: 1.00km
CLK: 02:50h, AVS: 23.13km/h
Max: 50.40km/h, Temp: 15.0°C
HRmax: 158 ( 82%) Avg: 120 ( 62%)
Climb: 861m, CAL: 1901kcal

Do pracy

Poniedziałek, 9 maja 2011 · dodano: 09.05.2011 | Komentarze 0


Praca, praca, praca. Czyli dywagacje pod tytułem:

"Słońce świeci, ptaszek śpiewa a mnie w pracy*) krew zalewa!"

*)Drogi Szefie, jeśli to czytasz to "krew mnie zalewa" nie z powodu pracy, tylko z powodu prognozy na weekend... czyli Planowego Załamania Pogodowego w piątek po południu trwającego do poniedziałku rano. :)

Kategoria mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 96.78km, TN: 20.00km
CLK: 05:27h, AVS: 17.76km/h
Max: 59.40km/h, Temp: 14.0°C
HRmax: 168 ( 87%) Avg: 116 ( 60%)
Climb: 2054m, CAL: 4814kcal

Czantoria Attack!

Niedziela, 8 maja 2011 · dodano: 08.05.2011 | Komentarze 2


Pobudka o 6 rano przyniosła oczekiwany zawód: deszcz. Szybkie wybudzenie komputera z uśpienia i sprawdzenie prognozy pogody rozwiązało sprawę planowanego wyjazdu: deszcz do dziewiątej. Później jednak wszystkie serwisy pogodowe zgodnie zapowiadały doskonałą pogodę. Jechać? Nie jechać? Wątpliwości rozwiewa telefon Grzesia - zrezygnowany decyduje zostać, potem standardowo SMS od Konrada (tutaj jęki, kwęki), że "odpada". Tym samym zabrałem córkę na spacer i nie było mnie dwie godziny.

Dzień uratował najmniej oczekiwany osobnik. Koło jedenastej zadzwonił "Krzeszu" alias KRS, kolega z pracy. W ten oto sposób zmotywowany przez jedynego przytomnego "bajkera" kilkanaście minut po dwunastej ruszyłem z plecakiem na grzbiecie w kierunku Jaworza, Brennej i Ustronia. Po drodze szybkie prostowanie wygiętego zęba w korbie, który to postanowił w niewyjaśnionych okolicznościach zmienić pozycję na horyzontalną. Strata kilkunastu minut została nadrobiona częściowo wariackim tempem na pozostałym do Ustronia odcinku. Gnałem jakby goniło mnie stado pijanych SZY i KNS poprzedzanych przez stado rasowych KLI. Średnia prawie 38km/h...

W taki oto sposób dotarłem do początku asfaltowego podjazdu do Poniwca. Teraz dopiero można było poczuć przedsmak tego nas czeka. Droga pnie się tutaj już mocniej do góry osiągając nawet 15% nachylenia. Dojechawszy do stacji narciarskiej witam się z "Krzeszem" i po krótkim odpoczynku ruszamy w teren. Tutaj zabawa się kończy. Mamy do wyboru kamienistą i stromą drogę, która do tego jest dzisiaj mokra lub podjazd/podejście trasą narciarską wzdłuż wyciągu. Widząc jak wygląda szlak decydujemy się na nartostradę. Wybór był całkiem niezły, bo zamiast cienia, zimna i kamieni mieliśmy do dyspozycji równą łąkę o szerokości dobrych 50m, piękne słońce i z każdym metrem w pionie coraz ładniejsze widoki. Na brak % też nie narzekaliśmy. Licznik momentami wskazywał nawet 34% a właściwie nie zdarzyło mu się spaść poniżej 19%. Biorąc pod uwagę stosunkowo mokry grunt podjazd w siodełku był jedynie zbiorem pobożnych życzeń i niepotrzebnym marnowaniem energii.

Po prawie 30 min mozolnego wchodzenia dotarliśmy wreszcie do głównego szlaku, gdzie po kilkuset metrach znowu musieliśmy podprowadzić rowety pod dość stromy i kamienisty podjazd. Pewnie niejeden by tam wyjechał ale znowu pokierowaliśmy się zasadą, że szkoda energii bo ta przyda się nam jeszcze na wcale niekrótkiej trasie, jaką planowaliśmy przejechać. Po tym krótkim podejściu można było już wesoło popedałować na samą Czantorię.

Chwila postoju pod wieżą widokową, na którą postanowiliśmy tym razem czasu nie marnować, po którym szlakiem granicznym puściliśmy się w dół po czymś, co bardziej przypominało kamieniołom niż szlak. Trzeba przyznać, że zjazd był pierwszorzędny. W pewnym momencie nawet musiałem się zatrzymać i objechać jedno z "rumowisk", gdyż stwierdziłem, że nie warto ryzykować bliskiego spotkania z kamieniami, które w tym miejscu było już wysoce prawdopodobne.

Gdy wreszcie pokonaliśmy ten fantastyczny zjazd droga zmieniła się nie do poznania. Z ostrych kamieni wszelakiej maści i wielkości, korzeni i stromych uskoków szlak przeistoczył się w leśną drogę, łagodną, dość równą i niemalże bez kamieni. W taki sposób minęliśmy Soszów i dotarliśmy do podnóża Stożka. Jak sama nazwa wskazuje było się na co wdrapać.

Początkowo stromy ale przejezdny podjazd przeistoczył się w najeżona korzeniami i bardzo stromą ścieżkę. Tutaj już można co najwyżej pokusić się o zjazd. Nam zostało jedynie prowadzenie rowerów, krótkie, ale jednak. Po kilkudziesięciu metrach dotarliśmy do drogi prowadzącej do schroniska na Stożku. Trudno było odmówić sobie pokonania jej w siodełku bo, jakkolwiek stroma, jest kompletnie przejezdna dla jednośladów.

W schronisku na Stożku krótka przerwa na kawę i kawałek ciasta (ceny mają chyba z Jowisza a obsługa uśmiechem nie grzeszy). Kilkuminutowy odpoczynek i dalej w drogę w kierunku Kiczor. Te mieliśmy ominąć niebieskim szlakiem, ale że odejście niebieskiego jest jakoś zakamuflowane w zaroślach oczywiście go minęliśmy.

Żalu nie było, ponieważ od Stożka na Kiczory i dalej do niemalże samej Kubalonki zjazd jest wprost epicki. Korzenie, kamienie, wąskie przejazdy, omijanie bokami błotnistych kałuż, skałki, powalone pnie, doły, rowy i podmokłe łąki to esencja tego co pokonaliśmy pomiędzy Stożkiem a Kubalonką. Dotychczas znałem tą trasę z zimowych klimatów i walki na biegówkach z nieprzetartym szlakiem. Letnie (lub też wiosenne) doświadczenie to coś kompletnie odmiennego.

Kubalonka to właściwie ośrodek narciarstwa biegowego. Bez śniegu, przy pięknej pogodzie, mogła posłużyć jedynie jako punkt przystankowy na chwilę odpoczynku i zastanowienie się co dalej. Zgodnie uznaliśmy, że aby atakować Baranią Górę jest już zbyt późno. Finalna decyzja to zjazd do Wisły Malinki przez Stecówkę.

Koniec terenowej jazdy na dzisiaj. Stąd już tylko asfalt. Oczywiście nie umknął mojej uwadze fakt ustawienia przez jakiegoś skończonego, zbaraniałego do reszty, idiotę znaku "Zakaz wjazdu rowerów" na skrzyżowaniu drogi na Stecówkę i asfaltu prowadzącego na trawers Baraniej Góry, który to jest dosłownie autostradą mogącą niemalże wszędzie zmieścić 2 autobusy obok siebie. Po raz kolejny przyznaję godło "To jest Polska". Choć w sumie... może i mają rację, przecież rower śmierdzi, kopci, straszy zwierzynę i turystów w promieniu 10km, robi masę huku, zostawia po sobie koleiny głębokie na ponad pół metra, zagraża drzewom, krzewom, kwiatom i motylkom w stopniu wręcz nieopisanym. Po przejechaniu jednego rowerzysty zostaje goła, spękana ziemia i ogólnie ksiezycowy krajobraz. A tu proszę, władza porządek zrobiła: ZAKAZ WJAZDU! Tylko ekologiczne traktory, samochody i ciężarówki! Brawo! Pomysłodawcy życzymy bliskiego spotkania z przydrożnym drzewem przy nie mniej niż 120km/h. Choć wątpię, czy mu to rozum przywróci.

W tym zwątpieniu popedałowaliśmy w dół do jeziora i dalej w kierunku Malinki. Tutaj się pożegnaliśmy. Krzeszu pojechał w dół do Ustronia i dalej do Cieszyna. Ja natomiast w prawo w kierunku przełęczy Salmopolskiej. Nie ujechałem jednak daleko zanim zacząłem żałować swojej decyzji. Żal objawił się jęzorem ciągniętym około trzech metrów za rowerem. Jednakże nie dałem za wygraną, zapuściłem równomierne 260W, wgryzłem się mocniej w kierownicę i walecznie wspinałem się do góry. Biały Krzyż przywitał mnie ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Zrobiło się już dość zimno, więc pośpiesznie pokręciłem w dół w dół do Szczyrku. Stąd cudownym sposobem cały i zdrowy dojechałem do Bielska, gdzie wdrapawszy się z rowerem po schodach do mieszkania dosłownie wyciągnąłem kopyta... eee... to znaczy SPDy :) Co za dzień.

Ci co nie byli niech szykują tępe żyletki. To jedyne co Wam pozostało! Ha!

A mnie:
Energy level critical.
Bad command or file name...
Error reading drive C:
Abort Retry Fail?
A
_



Kategoria mtb, "the best of"