Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiaseQ z miasta Bielsko-Biała. Od 2011 roku przejechałem 147691.37 kilometrów w tym 17672.40 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.24 km/h. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Statystyki

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Facebook


Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

"the best of"

Dystans całkowity:6120.35 km (w terenie 2769.63 km; 45.25%)
Czas w ruchu:403:31
Średnia prędkość:15.17 km/h
Maksymalna prędkość:82.00 km/h
Suma podjazdów:140123 m
Maks. tętno maksymalne:192 (98 %)
Maks. tętno średnie:135 (72 %)
Suma kalorii:301171 kcal
Liczba aktywności:61
Średnio na aktywność:100.33 km i 6h 36m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
ODO : 103.43km, TN: 65.00km
CLK: 07:38h, AVS: 13.55km/h
Max: 50.40km/h, Temp: 25.3°C
HRmax: 176 ( 94%) Avg: 119 ( 63%)
Climb: 2961m, CAL: 6518kcal

Beskidzka Masakra - Barania G.

Niedziela, 20 lipca 2014 · dodano: 20.07.2014 | Komentarze 0


103km trasy, 65km górskiej wyrypy. Taka była sobota. Sobota dobrze wykorzystana. Piękna pogoda, super widoki, rewelacyjne szlaki - najlepsze jakie można znaleźć w Beskidzie Śląskim.

Zaczęliśmy dojazdówką z 2B do Ustronia, skąd szlakiem podjechaliśmy na granicę PL/CZ, gdzie odbija czerwony szlak na Czantorię. Ścieżka nieznana nam dotychczas okazała się małym wyzwaniem. Było co podjeżdżać, była trawa, w której można się było schować i było wszystko to, czego wymaga się od świetnego singla. Końcowe 10m należało zrobić z buta z racji braku sprzętu alpinistycznego. Dalej już drogą z Nydka na Czantorię dostaliśmy się na szczyt.

Z Czantorii ruszyliśmy grzbietem na Soszów. Po ostatnich ulewach końcówka zjazdu przypominała samobójczy festiwal lunatyków. Na to zawsze jest tylko jedno lekarstwo: puścić heble, dołożyć do pieca i bombą w dół. I tym razem zadziałało :)

W okamgnieniu lądujemy na Soszowie i mordujemy w narastającym upale podjazd na szczyt. Tu fotki i formalność, czyli zjazd do zielonego szlaku. Ludzi sporo, nawierzchnia luźna, trzeba uważać.

Na zielonym natomiast nie trzeba. Ludzi zero. Zabawy za to maksimum. Znowu w Czechach. Podjazd pod Filipkę dzisiaj suchy i luźny. Nie żeby to komukolwiek przeszkadzało. Jest tylko trochę trudniej ale halušky same się nie zjedzą ;)

Z Filipki czerwonym. Cały czas aż do żółtego. Dzięki temu zaliczamy fajnego singielka na czerwonym. Trochę powalonych drzew jest ale są łatwe do ominięcia. Żółty zaczynamy od deseru. Zapach malin czuć na kilkadziesiąt metrów. Potem wspinaczka na Stożek. Kolejny supersingielek i nawet początek dziwnie wyrównany. Zero problemu z podjechaniem.

Ze Stożka uciekamy bez zatrzymywania się. Ludu jak na targu. Wiać! Szlak za to o wiele luźniejszy. Ludzikom wystarcza zazwyczaj animuszu jedynie na wywiezienie tyłka krzesełkiem do góry i spacer 200m od schroniska. W sumie lepsze to niż oglądanie kolejnego bezmyślnego "czegoś" w TV. Szlak leci przez Kiczory na Kubalonkę. Całość przejezdna elegancko przy większym lub mniejszym wysiłku.

Z Kubalonki na genialną Stecówkę. Oczywiście ile tylko się da jedziemy szlakiem. Szkoda gumy na asfalt. Na Stecówce małe piwko, uzupełnienie wody (mają normalne ceny!!). Przerwa na jedzienie i w drogę na Baranią. Żarty się skończyły. Najpierw szlakiem w kierunku Przysłopu ale z racji panującego tam tłoku, tracenia wysokości i ogólnie bezsensu zjeżdżania tam uderzamy w prawo na zarośniętą już drogę prowadzącą grzbietem wprost na Baranią. Widoczki są tu nieporównywalnie lepsze. Właściwie to źle powiedziane. Tutaj są. Na dole, na Przysłopie - nie ma. Chwilę później wjeżdżamy w podmokły las i wąską ścieżką przedzieramy się do drogi. Tutaj po skałach i omijając ogromne dziury wymyte przez wodę docieramy do czarnego szlaku a następnie do głównego, czerwonego z Przysłopu na Baranią Górę.

Na szczycie spory ruch, więc robimy foto i znikamy niebieskim w dół. Trefny wybór bo woda wymyła skałki i zjechać tam... można ale... po co ryzykować przelot LPR? Trzeba było jechać dołem. Trudno. Po przeturlaniu się po pierwszych skałkach dalej już jest sympatycznie. Mijamy kolejnych "wpychaczy" w tym jak zwykle kilku oszołomów co to nie wiedzą po co wymyślono kaski. Widać niektórym nie ma czego chronić a jedyna komórka z jakiej korzystają to ta w kieszeni. Dziecko lat 5 wie, że zderzenie głową z tym, co leży na szlaku kończy się w każdym przypadku nieciekawie. Nie trzeba wcale szybko jechać.

Przelot z Baraniej na Malinowską to epicka mieszanka zjazdów i podjazdów wymagających miejscami małpiej zręczności w manewrowaniu po korzeniach i luźnych kamieniach. Woda tutaj również zrobiła swoje i z roku na rok trudność wzrasta. My się tam nie przejmujemy i dzielnie wszystko jedziemy. Kto jak potrafi, aby do przodu. Malinowska Skała poszła dzisiaj wybitnie gładko a przejazd od niej na Skrzyczne to już formalność. Formalność zakończona odpoczynkiem na szczycie, posiłkiem i rozmową z sympatycznym panem po 50-tce, który to w ramach wycieczki wtoczył się z Wisły Czarnego na Baranią, przyjechał na Skrzyczne i czekała go jeszcze powrotna wycieczka na Malinowską, Malinów i Salmopol aby złapać zjazd do Wisły, gdzie zostawił auto. Tak "tylko" sobie pojechał bo z kondychą już nie to co kiedyś... Co w takim razie było kiedyś? Strach się bać o.O.

Wypoczęci i najedzeni ruszamy zielonym, mordujemy powszechnie występujące na nim telewizory, zaliczamy agrafki, hopki i Bigu dzięki docieramy cało do Buczkowic. Tutaj jedziemy rowerówką do ulicy Łukowej skąd przez las i pola przedzieramy się do Mesznej, Bystrej i na największą na świecie ścieżkę rowerową, którą to docieramy do najbliższej "Biedry" aby wlać cokolwiek do wyschniętych bidonów. Wkrótce potem finał na oś. Karpackim. Cali, zdrowi, z bananem od ucha do ucha. Bo w końcu czy może być coś lepszego od takiego tripa przy rewelacyjnej i o dziwo stabilnej pogodzie? Nie! Teraz czas usiąść i uknuć kolejny plan na rowerową wyprawę. Do następnego!



Kategoria "the best of", mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 119.36km, TN: 119.36km
CLK: 07:36h, AVS: 15.71km/h
Max: 66.60km/h, Temp: 12.5°C
HRmax: 168 ( 90%) Avg: 130 ( 69%)
Climb: 3617m, CAL: 6485kcal

Kopřivnický DRTIČ 2014

Sobota, 14 czerwca 2014 · dodano: 20.06.2014 | Komentarze 0




Kategoria "the best of", maraton, mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 300.03km, TN: 0.00km
CLK: 10:48h, AVS: 27.78km/h
Max: 66.60km/h, Temp: 22.7°C
HRmax: 172 ( 92%) Avg: 117 ( 62%)
Climb: 3156m, CAL: 8120kcal

Tour de Beskid Morawsko-Śl.

Sobota, 24 maja 2014 · dodano: 24.05.2014 | Komentarze 1




Kategoria "the best of", szosa

Dane wyjazdu:
ODO : 85.20km, TN: 76.00km
CLK: 08:02h, AVS: 10.61km/h
Max: 48.60km/h, Temp: 13.1°C
HRmax: 170 ( 91%) Avg: 113 ( 60%)
Climb: 3015m, CAL: 6785kcal

Gorce Epic Trip

Sobota, 10 maja 2014 · dodano: 26.05.2014 | Komentarze 0


6:00 rano. Mimo padającego deszczu rower już spakowany do bagażnika. Wycieraczki pracują pełną parą przez całe 25km trasy z Bielska do Andrychowa, skąd w pełnym składzie ruszymy do Klikuszowej - punktu startowego naszej wyprawy. Na miejscu decyzja: startujemy. Nie żałowaliśmy tego ani przez pół sekundy. Nawet, gdy już nocą, bez świateł, lasem zjeżdżaliśmy do Klikuszowej...

Podjazd do niebieskiego szlaku na Turbacz, jakkolwiek stromy, jest krótki i zanim się obejrzeliśmy mknęliśmy grzbietem w stronę schroniska na Starych Wierchach. Pod schroniskiem byliśmy lada moment i po krótkiej przerwie pokręciliśmy dalej w stronę Turbacza. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy zobaczyliśmy wymalowane na drzewach znaki szlaków rowerowych. Tym większe stało się ono, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że otwarto dla rowerów trasy przez cały GPN. Jeszcze kilka lat temu jazda przez GPN była równie nielegalna jak wjazd rowerem na Śnieżkę.

Im bliżej Turbacza droga standardowo zamieniła się w koryto potoku. A ponieważ jeszcze niedawno padało jechaliśmy właściwie pod prąd małej rzeczki. Jak się później okazało trudy podjazdu dały się we znaki. Walka na śliskich kamieniach i błocie nadwyrężyła mocno nasze zapasy energii. Wreszcie jednak udało się stanąć pod schroniskiem i oddać się myciu maszyn. Dzięki drobnej kosmetyce sprzęt znowu zaczął jechać normalnie i można było toczyć się dalej.

Ruszyliśmy w stronę Hali Długiej. Słońce i piękne widoki towarzyszyły nam odtąd nieprzerwanie aż do zachodu słońca. Kolejne kilometry trasy aż do Przełęczy Knurowskiej to głównie niewielkie interwały i zjazdy od trywialnych po kilka takich, które wymagają pełnej koncentracji i kombinacji. Chyba, że ktoś lubi Chicken Line - tych nie brakuje na wszystkich za wyjątkiem jednego :)

Droga od Przełęczy Knurowskiej aż na sam Lubań to festiwal interwałów. Szczególnie za osiedlem Studzionki. Festiwal ze wspinaczkowym finałem i masakrującym mózg widokiem na Tatry, jezioro Czorsztyńskie i całe Podhale widokiem. Można tak stać i gapić się z otwartym dziobem przez przynajmniej pół dnia... gdyby nie to, że to dopiero 1/3 trasy! Dlatego zmęczeni i głodni mijamy nieczynną jeszcze bazę namiotową i jedziemy w stronę zielonego szlaku do Tylmanowej.

Zjazd wcale łatwy nie jest. Właściwie nie stanowiłby problemu, gdyby nie jego długość i BEZNADZIEJNE oznakowanie. Pisząc beznadziejne mamy na myśli NAPRAWDĘ BEZNADZIEJNE. Znaki albo zostały wycięte razem z drzewami albo widziały świeżą farbę tak dawno temu, że były już prawie niewidoczne. Do tego stopnia, że w końcu gdzieś przejechaliśmy skręt i nie pozostało nic innego jak zasuwać stromą i kamienistą drogą, o przekroju leja, skacząc sobie zygzakiem z prawą na lewą stronę i modląc się o niezagotowanie hebli.

W Tylmanowej zakupy i wreszcie upragniony obiad. Lokalesi pokierowali nas przez mostek na Dunajcu do baru, którego nikt by inaczej nie znalazł. Przerwa obiadowa chwilę trwała a pogoda uśpiła naszą czujność. Okazało się, że... jest dobrze po 16! Mamy 4,5 godziny do zmroku a tu połowa trasy do przejechania. Pierwotny plan zakładał podjazd na Gorc konnym szlakiem z Młynnego. Dostać się tam z Tylmanowej mieliśmy jednak górami przez Twarogi. O tej porze plan powrotu górami w ogóle był z pogranicza fantazji i szaleństwa. Wyjazd na Twarogi to dodatkowa godzina i wychodziło na to, że na Turbacz dojechalibyśmy około 21:30... jeśli w ogóle ;) Tym samym grzecznie pojechaliśmy do Młynnego asfaltem. Kilka km pozwoliło zaoszczędzić sporo czasu i przede wszystkim sił, które okazały się bardzo przydatne.

Samo znalezienie drogi na Gorc wcale nie było takie proste. Z asfaltu na szuter, potem na leśną drogę, ścieżkę uczęszczaną raz w roku po prawie dzikie zarośla, między którymi można było się z trudem dopatrzeć czegoś w rodzaju przejścia. O dziwo na końcu tej dziczy trafiliśmy na górską chatkę. W dodatku zamieszkałą przez bardzo miłe małżeństwo, które to szybko i sprawnie pokierowało nas łąką do góry na właściwy szlak. Domek w takim miejscu... zero prądu, gazu, bieżącej wody... zero cywilizacji. Jest plan na emeryturę :)

Szlak wcale nie okazał się miły i przyjemny. Było trochę prowadzenia i błotka. Potem dało się już jechać choć nachylenie nie pozwalało na odpoczynek. Cały czas ostro w górę by wreszcie praktycznie wnieść rowery kilkadziesiąt metrów po stromym zboczu na szczyt... mniejszego Gorca. Ten większy czaił się jeszcze kilkadziesiąt metrów wyżej i żeby się tam dostać trzeba było zatoczyć półkole niebieskim szlakiem. Warto było. Kolejny wyrywający z butów widok na Tatry i nie tylko. A do tego ten zjazd. Singielek po hopkach, korzeniach wprost stworzony pod lekki rower szlakowy z pełną zawiechą.

To czego nauczyła nas droga na Lubań nie miało wielkiego odniesienia do trasy powrotnej. W porównaniu z morderczo interwałowym szlakiem na Lubań, jazda z Gorca na Przysłop i Jaworzynę była czymś rewelacyjnym. Pod górę niezbyt stromo, trochę po płaskim, dużo fajnych zjazdów. Sporo korzeni i kładek nad podmokłymi odcinkami szlaku. Gdyby były węższe czulibyśmy sie jak w bikeparku. Gdy po jednej z takich kładek wpadliśmy na Halę Długą poczuliśmy cień szansy na dotarcie do domu :) Stąd rzut kamieniem na Turbacz, gdzie skręciliśmy na żółty szlak do Nowego Targu.

Na skrzyżowaniu z czarnym do Klikuszowej zrobiło się już całkiem ciemno. Teraz świecił już tylko księżyc. Ale jak świecił! Czuliśmy się jak trójka cieni przemykających bezszelestnie leśną drogą. Na odsłoniętych kawałkach szlaku nie trzeba było w ogóle latarki. Nie żebyśmy jakąś mieli! Gdzieżby! Do głowy nam nie wpadło, że możemy wracać po ciemku górami. Przynajmniej w fazie planowania wyjazdu. Jak przyszło co do czego poszliśmy jednak na żywioł i dawaj po błocie, wodzie, kamieniach i Bóg wie czym jeszcze dotarliśmy wreszcie na dużą polanę nad Klikuszową, skąd do auta prowadziła już tylko szutrowa droga i kilkaset metrów asfaltu... Takich urodzin Darek chyba nie zapomni :) Wszystkiego najlepszego! ;)
Kategoria mtb, "the best of"

Dane wyjazdu:
ODO : 74.13km, TN: 71.20km
CLK: 06:12h, AVS: 11.96km/h
Max: 57.60km/h, Temp: 18.1°C
HRmax: 178 ( 95%) Avg: 134 ( 72%)
Climb: 2961m, CAL: 6449kcal

Śladami BM Wisła.

Czwartek, 1 maja 2014 · dodano: 01.05.2014 | Komentarze 0


Wczorajsza impreza firmowa nie zwiastowała niczego dobrego. Pogoda jednak zachęciła do wyjazdu. Miało być szybko, tak do 12:00... 4 godzinki.

Że jednak powszechnie wiadomo, że BM u Grabka przejechałaby 5-cio latka na składaku, to trzeba było trasę jakoś urozmaicić i utrudnić. Jak? Ano prosto - wyjechać rowerami z Bielska i do całej zabawy dołożyć podwójną przeprawę pod Klimczok, podwójną wspinaczkę pod Kotarz oraz wykorzystać wszystkie znane nam single w okolicy...

Single... śpieszmy się po nich jeździć, bo tak szybko znikają...

W ogóle całe góry znikają. Dzisiaj naszym oczom ukazała się nowa rynnostrada na Klimczok z Karkoszczonki. Szeroka na 8m, ściany zebrane pod kątem 45* po obu stronach a wysokie nawet na 10m. Gdyby położyli tu asfalt byłaby to mekka szosowców.

Dzisiaj też poznałem smak prawdziwej bomby. Nie jakieś tam bomby. Prawdziwej. Takiej, że wiesz, że masz przed sobą kilka km podjazdu. Cały czas pod górę. A każdy obrót korby to agonia z bólu, brak jakiejkolwiek mocy w nogach, zdrewniałe ręce, zesztywniały kark... Sytuację ratowały tylko wkładki w spodenkach Vikinga.

Mimo całej tej masakry prowadziłem rower w sumie 20m. Żeby wdrapać się po stromej ściance na nową autostradę pod Klimczok. Da się? Da się. Chęci i technika są często ważniejsze od mocnej łydy.

Tomek za to rześki jak skowronek śmigał aż miło. Miło widzieć progres jakiego dokonał. Zjazdy, podjazdy, stromo, technicznie... niewiele miejsc zmusiło go do kapitulacji.

Był też stały niemal punkt programu czyli snejkacz na zjeździe z Kotarza. Zbawienny w skutkach bo pozwolił odpocząć :)

Ładny się nam dzisiaj maraton udał. Oj ładny!
Kategoria "the best of", mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 96.49km, TN: 45.00km
CLK: 06:06h, AVS: 15.82km/h
Max: 57.60km/h, Temp: 10.6°C
HRmax: 172 ( 92%) Avg: 121 ( 65%)
Climb: 2796m, CAL: 5805kcal

Leskowiec 2014 Expedition.

Sobota, 5 kwietnia 2014 · dodano: 10.04.2014 | Komentarze 0




Kategoria "the best of", mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 61.82km, TN: 48.30km
CLK: 04:46h, AVS: 12.97km/h
Max: 55.80km/h, Temp: 12.6°C
HRmax: 168 ( 90%) Avg: 126 ( 67%)
Climb: 2157m, CAL: 4520kcal

Klasyczna Beskidzka Masakra.

Niedziela, 30 marca 2014 · dodano: 30.03.2014 | Komentarze 0


Żeby nie było za późno wyjechaliśmy o 7:00... Wszystko by było cudownie gdyby nie zmiana czasu. To tak jakby 6:00.

Ruszyliśmy przez Dębowiec do Wapienicy skąd naszym ulubionym szlakiem pod Palenicą wjechaliśmy na Błatnią. Szlak niestety już niedługo będzie ulubiony. To co zastaliśmy zwiastuje koparki na trasie w ciągu 2-3 tygodni i kolejną autostradę. Kolejny szlak zniszczony.

Z Błatniej, a właściwie spod Rancza, ruszyliśmy zielonym do Brennej a stamtąd do Leśnicy i na Orłową. Krótka przerwa i dalej na Trzy Kopce Wiślańskie. Ledwo jednak zaczął się zjazd... Złapaliśmy 2 spektakularne snejki. Naprawa i dalej w drogę już na kwadratowym kole.

Na Trzech Kopcach spotykamy jakiś bajkerów a po chwili wtaczają się Brzózki z JBG2. Remik robi serwis piasty i ruszamy dalej żółtym w stronę Kotarza. Po drodze odłączają się Rafał z Danielem a pozostała czwórka leci przez Hyrcę na Karkoszczonkę. Tam Prezes zarządził wspinaczkę czerwonym szlakiem na Klimczok...

Ledwie żywi wjeżdżamy/wpychamy pod tą straszliwą wyrypę. Kto to widział jechać tamtędy w tą stronę. Zjeżdżać OK... ale wjeżdżać? Litości!

Z Klimczoka hyc na Szyndzielnię i "Dziabarą" na dół do Wapienicy. Tu się rozstajemy. Koniec wycieczki Panie i Panowie. Z Remikiem jedziemy Łowiecką na lotnisko. Niedzielny lansik w pełnej okazałości. Po drodze spotykamy Maćka a na deptaku wzdłuż lotniska całe tabuny "bajkerów" na drogich, wypolerowanych rowerach... które szlaku nigdy nie widziały.

My za to widzieliśmy. Dzisiaj nawet każdy jego rodzaj. Od szutru poprzez kamienie i korzenie na zjazdach dla pomyleńców kończąc. Było super! Dzięki wszystkim!
Kategoria "the best of", mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 49.77km, TN: 36.00km
CLK: 04:15h, AVS: 11.71km/h
Max: 46.80km/h, Temp: 10.9°C
HRmax: 182 ( 97%) Avg: 126 ( 67%)
Climb: 1813m, CAL: 3941kcal

Skrzyczne 2.0

Niedziela, 23 marca 2014 · dodano: 23.03.2014 | Komentarze 0


Zdjęcia i opis będzie :)







Kategoria "the best of", mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 50.34km, TN: 33.50km
CLK: 04:09h, AVS: 12.13km/h
Max: 51.00km/h, Temp: 3.0°C
HRmax: 170 ( 91%) Avg: 126 ( 67%)
Climb: 2124m, CAL: 3521kcal

Skrzyczne 1.0

Niedziela, 9 marca 2014 · dodano: 30.03.2014 | Komentarze 3















Kategoria mtb, "the best of"

Dane wyjazdu:
ODO : 60.20km, TN: 30.00km
CLK: 04:12h, AVS: 14.33km/h
Max: 51.00km/h, Temp: 6.3°C
HRmax: 170 ( 91%) Avg: 121 ( 65%)
Climb: 1450m, CAL: 4009kcal

Błatnia - Grabowa z bbRiderZ.

Niedziela, 29 grudnia 2013 · dodano: 29.12.2013 | Komentarze 0


Zimową porą, przy zupełnie niezimowej pogodzie ruszyliśmy spod stadionu w Wapienicy w kierunku Błatniej. Wspinaczka szła dobrze a warunki w górach doskonałe. Cały śnieg i lód dawno stopniał i nawet o błocie można było praktycznie zapomnieć. Z Błatniej zjechaliśmy zielonym szlakiem do Brennej na grzane piwko i chleb ze smalcem. Stamtąd pokręciliśmy na Grabową by tam z kolarzy zmienić się w stado małp skaczących z rowerami po zwalonych drzewach.

Ostatnie wichury zrobiły tu spustoszenie. Na odcinku od Grabowej aż pod Stary Groń las od strony Brennej-Leśnicy wyparował. Ze starego Gronia droga jest przejedna i śmigamy czarnym szlakiem do asfaltu, skąd wałami nad Brennicą docieramy do Górek a potem przez las do Bierów i Jaworza. To był dzień. Ponad 2h obsuwy czasowej spowodowanym przymusowym małpim gajem...

Kategoria mtb, "the best of"