Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiaseQ z miasta Bielsko-Biała. Od 2011 roku przejechałem 147691.37 kilometrów w tym 17672.40 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.24 km/h. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Statystyki

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Facebook


Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

"the best of"

Dystans całkowity:6120.35 km (w terenie 2769.63 km; 45.25%)
Czas w ruchu:403:31
Średnia prędkość:15.17 km/h
Maksymalna prędkość:82.00 km/h
Suma podjazdów:140123 m
Maks. tętno maksymalne:192 (98 %)
Maks. tętno średnie:135 (72 %)
Suma kalorii:301171 kcal
Liczba aktywności:61
Średnio na aktywność:100.33 km i 6h 36m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
ODO : 142.95km, TN: 55.80km
CLK: 07:51h, AVS: 18.21km/h
Max: 52.20km/h, Temp: 21.2°C
HRmax: 166 ( 89%) Avg: 112 ( 60%)
Climb: 2549m, CAL: 5720kcal

Festiwal kapci - Javorovy.

Niedziela, 25 sierpnia 2013 · dodano: 25.08.2013 | Komentarze 0


Opis i zdjęcia wkrótce.


Kategoria "the best of", mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 153.80km, TN: 76.00km
CLK: 09:10h, AVS: 16.78km/h
Max: 52.20km/h, Temp: 25.0°C
HRmax: 166 ( 89%) Avg: 111 ( 59%)
Climb: 2958m, CAL: 6000kcal

Lysa Hora Expedition 2013.

Niedziela, 18 sierpnia 2013 · dodano: 25.08.2013 | Komentarze 0


Zdjęcia i opis wkrótce.


Kategoria "the best of", mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 135.85km, TN: 35.00km
CLK: 08:00h, AVS: 16.98km/h
Max: 50.40km/h, Temp: 26.2°C
HRmax: 172 ( 92%) Avg: 115 ( 61%)
Climb: 2441m, CAL: 6657kcal

Wielka Racza z bbRiderZ.

Niedziela, 4 sierpnia 2013 · dodano: 05.08.2013 | Komentarze 2


Wraz z Koniem, jako drugim śmiałkiem, wyruszyliśmy na niedzielną wycieczkę na Wielką Raczę i Rycerzową jak na prawdziwych prosów przystało: na rowerach. Przed nami było 50km astaltu przez Lipową, Radziechowy, Milówkę aż do Rycerki Górnej, gdzie przed 9:00 spotkaliśmy się z resztą bbRiderskiej bandy. Stamtąd wyruszyliśmy w dwóch grupach na Wielką Raczę. Grupa samochodowa pojechała żółtym a ja, Koń i Karel - sami nie wiedzieliśmy dokąd. Grunt, że wszyscy cali i zdrowi spotkaliśmy się ponownie na Wielkiej Raczy.

A co stało się na Raczy... zostanie na Raczy ;)


Mighty Banana nie może się mylić. Plan strategiczny ataku na W.Raczę został ustalony. Atakujemy z dwóch stron. Racza jest bez szans.


Ekipa Raczańska bbRiderZ w komplecie. Następnym razem miejmy nadzieję będzie full team.


Niektórzy mieli taką bombę, że trzeba ich było nieść. Inni mieli taki power, że mogli nosić ;) A może chodziło o wyżerkę? Dawid zdołał się jednak uwolnić i uciec rowerem w nieznanym kierunku!


I na koniec czteroosobowa grupa szturmowa zdobywa w pięknym stylu Wielką Rycerzową. Ale to był podjazd! Nigdy więcej niebieskiego szlaku. Tylko RED.


Kategoria "the best of", mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 267.95km, TN: 1.20km
CLK: 10:44h, AVS: 24.96km/h
Max: 73.60km/h, Temp: 23.6°C
HRmax: 173 ( 92%) Avg: 116 ( 61%)
Climb: 3124m, CAL: 8358kcal

TdBabia 2013 - Zakopane.

Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 15.06.2013 | Komentarze 4


Sobota przywitała nas o dziwo ładnym, słonecznym porankiem. Oczy niemal wypadły mi z orbit, gdy uchyliłem zasłonkę w sypialni a tam... niebieskie niebo. W połączeniu z wczorajszymi prognozami widok zaskakujący kompletnie. W związku z powyższym jak to zwykle bywa zafundowałem sobie porządny prysznic, lekkie śniadanie, sprawdziłem rower i kilka minut przed szóstą ruszyłem pod Gemini.

Na miejscu zbiórki czekał już Tomek. Po chwili pojawił się Dominik i Paweł. W takim to składzie popędziliśmy na umówione spotkanie do Żywca. W sumie nie było pośpiechu bo godzina czasu to aż nadto ale, że droga jest dobra i w większości z górki to prędkości przelotowe dochodzą do Mach 1. Tak oto na rondo na wylocie do Korbielowa wpadamy z dużym zapasem i... czekamy na spóźnialskich a dokładniej Daniela :)



Drugi etap trasy prowadził przez Jeleśnię do Korbielowa, gdzie trzeba było zdobyć pierwszy znaczniejszy podjazd dnia. Jak się później okazało nie taki diabeł straszny - Korbielów okazał się krótki i niezbyt stromy. Za to po Słowackiej stronie jechało się wyśmienicie. Większość trasy do Namestova należała do zjazdów lub płaskich odcinków z lekkimi hopkami. Cała grupa pomykała wywołując mieszane uczucia lokalesów, aczkolwiek znacznie bardziej pozytywne niż po polskiej stronie. Jedynie jakiś wieśniak ze starego Golfa miał wyraźny problem z nami, innymi autami i własną mózgownicą.



Przed Namestovem robimy dłuższy postój aby wszyscy zdążyli dojechać. Po czym ruszamy w stronę miasta, gdzie Dominik, Sebastian i Kuba zamiast skręcić na most gubią ślad i walą prosto na Węgry. Na szczęście reszta grupy z racji foto-postoju i przytomności Pawła połapała się, że kogoś brakuje. Po telefonie od Kuby decydujemy powoli ruszyć w kierunku zapory, gdzie jakość nawierzchni i tak nie pozwala jechać szybciej niż kilkanaście km/h. Dziury rodem z Polski kosztowały mnie telefon, który przy próbie zrobienia zdjęcia kolegom musiałem upuścić, żeby nie wybić sobie zębów i nie zakończyć wycieczki przedwcześnie...



Zguby dojeżdżają do reszty po dłuższym postoju nad zaporą, skąd jedziemy przez Vitanovą do przejścia w Chochołowie. Po drodze stawka się rozciąga i na miejsce docieramy w mniejszych grupach. Szczególnie górki w okolicy od Tristeny do Chochołowa mocno segregują stawkę. Wymowna tablica "Zakopane 18" dodaje nieco sił zmęczonym nogom i po chwili okazuje się, że zostaliśmy z Pawłem sami bo reszta postanowiła zawinąć do sklepu. Ponieważ jednak przerwa się mocno przedłużała i zdążyła nas dogonić kolejna grupa z Tomkiem i Danielem - ruszyliśmy dalej.



Do Zakopanego wpadliśmy z Tomkiem punkt 12:00. Na resztę grupy przyszło nam chwilę poczekać. Gdy już wszyscy dojechali na miejsce ulokowaliśmy się w pobliskim lokalu na obiad. 15zł za zupę pomidorową i kotlet drobiowy z frytkami i ryżem nie było sporą kwotą jak na Zakopane a do tego, o dziwo, było dobre. Dziesięć minut po pierwszej ruszyliśmy na Gubałówkę. Najpierw trzeba było uciec z zakorkowanego Zakopanego w stronę Kościeliska a potem przyszła kolej na zrywający łańcuch wyjazd. Nie powiem, żeby moje 39x27 było stworzone do takich hopek. Znacznie bardziej cieszyłbym się z kompaktu. Niemniej dało radę. Na nieszczęście okazało się, że Gubałówka jest gorsza niż Krupówki. Tragedia. Tyle stonki w życiu nie widziałem. Jak tylko wszyscy się zebrali trzeba było stamtąd uciekać... szybko.



Dalsza część trasy prowadziła przez Ząb, Czarny Dunajec w kierunku Jablonki. W Czarnym Dunajcu utworzyła się bielsko-cieszyńska pięcioosobowa grupka, która z zamiarem powrotu o normalnej godzinie ruszyła konsekwentnie do przodu. Bez spinki ale i bez zbędnych i przydługawych postojów, których było dzisiaj po prostu za dużo. W taki oto sposób konsekwentnie minęliśmy Jabłonkę, Ultrakolarza walącego 800km w 48h... (choć znam takich co walą je w 24h) i zdobyliśmy w asyście chmary much Krowiarki. Podjazd od tej strony nie zaskakuje niczym. Głównie dlatego, że startuje się z wysokości 750m a nie 450m jak od Zawoi. W tej ostatniej robimy dłuższą przerwę przy sklepie na uzupełnienie zapasów i ruszamy na Przysłop. Ten lekki nie był ale udało nam się go zdobyć relatywnie szybko. Dalej już tylko hopki do Żywca i przez Tresną do Międzybrodzia. Po drodze oczywiście nęcący Żar, jednak nikt nie wyraził najmniejszej ochoty na takie fikołki po 250km.



Z fikołków został tym samym jedynie Przegibek, pod który moi towarzysze wspinali się już bardzo grzecznie. Moje nogi za to trzymały się jeszcze znośnie i zameldowałem się na szczycie w czasie poniżej 13 minut. Potem zjazd, źródełko, gdzie Daniel uzupełnił zapasy wody na drogę do Cieszyna i wreszcie miasto, gdzie każdy ruszył w swoją stronę. Najpierw Paweł i Daniel, potem Dominik a na końcu pożegnałem Tomka by pojechać do Komorowic i dokręcić kilka kilometrów i wrócić na zachód słońca na Trzech Lipkach. Stamtąd już ostrożnie do domu, do prysznica i do łóżka.

Wyjazd poszedł zaskakująco dobrze. Ostatnią taką trasę robiłem w 2006 roku, więc kawałek czasu minął. Jedyny niedosyt to organizacja, do której braku na takich trasach kompletnie się nie przyzwyczaję. Ale tak to jest z większymi grupami. 10+ to już tłum.



Dane wyjazdu:
ODO : 103.99km, TN: 63.00km
CLK: 07:45h, AVS: 13.42km/h
Max: 54.00km/h, Temp: 22.4°C
HRmax: 176 ( 93%) Avg: 119 ( 63%)
Climb: 3161m, CAL: 7070kcal

Filipka Hardcore Edition.

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 20.05.2013 | Komentarze 3


Ostatni raz tak dobrze w górach bawiłem się w czasach startów w BM (obecnie mtbMarathon) u Grześka Golonki. Epickie trasy po jednych z najlepszych szlaków w kraju to jest właśnie jego specjalność. Niemniej jednak mieszanka wybuchowa jaką dzisiaj zrobiliśmy przebiła nawet kunszt mistrza. Ale po kolei...

W zasadzie miała to być taka sobie wycieczka w góry, nie bliżej ani nie dalej, tylko na Filipkę po czeskiej stronie. Wystartowaliśmy o 8:00 z parkingu przy stadionie w Wapienicy. Początek to standardowy przejazd przez Jaworze, Górki Wielkie i polami do Ustronia. Stamtąd uderzyliśmy na żółty szlak w kierunku Czantorii. Trasa łatwa i przyjemna wbrew temu co głosi przerażający i odstraszający znak na początku szlaku rowerowego w Ustroniu.


"Bardzo trudna trasa górska" to w rzeczywistości równa i szeroka szutrówa. Dalej, już w Czechach, jest faktycznie trudniej z racji nachylenia podjazdów... ale technicznie to nadal trudność zerowa. Pierwszy postój robimy po czeskiej stronie, gdzie można się nacieszyć wspaniałym widokiem Javorowego oraz okolic Trzyńca i Cieszyna. Przy okazji drużynowe zdjęcie i ruszamy na pierwszy trudniejszy podjazd dnia - Czantorię. Po drodze Grześ z Marzeną odbijają w stronę Nydka. W końcu ktoś to piwo na Filipce musi zamówić ;)


Czantorię zdobywamy bez przygód z jednym snejkiem: żywym, zwanym żmiją zygzakowatą... teraz już nie tylko zygzakowatą ale i bieżnikowaną :)Po krótkim odpoczynku ruszamy granicznym szlakiem w stronę Soszowa. Przed zjazdem z Czantorii, należącym miejscami do kategorii dla samobójców, dzielimy się wedle stopnia szaleństwa... Czyli Maciek przodem, potem ja a na końcu reszta. Pierwsza część bez większych problemów, choć Maciek walczy z brakiem przedniego hebla spowodowanym zalanymi olejem klockami. Wypali się... kiedyś ;) Druga już bardziej karkołomna ale i tą udaje się zjechać bez strat w ludziach i sprzęcie.


Dalsza część przez Soszów aż na Cieślar to po prostu górska wycieczka i spokojne kręcenie. Dopiero z Cieślara mamy porządny zjazd na przełęcz pod Stożkiem i odbijamy w prawo na zielony do Filipki. Kilka zwalonych drzew sprawia, że szybko nie pojedziemy, jednak single takie jak ten fajnie się zjeżdża bez względu na prędkość. Z pewnością jeden z lepszych odcinków, na końcu którego czeka nas ściana wspinaczkowa na Filipkę... 20%, 25%... 30% tyle licznik pokazuje przez większość tego morderczego podjazdu. Za to na górze - Filipka, piwko, słońce, grochówka i WODA do naszych wysychających powoli bidonów.


Odpoczynek na Filipce kończymy jak to zwykle bywa zmianą dętki. Któż mógłby mieć flaka jak nie Piasek. Dętki z Lidla to ZŁO. Naprawa trwa chwilę i w międzyczasie Grzesiek z Marzeną i Koniem postanawiają pojechać przodem. Szybko jednak gubią szlak i zamiast spotkać się z nimi na Stożku pozostaje nam jedynie pożegnanie przez telefon. Jako grupa szturmowa w składzie dwóch Jakubów, Piasek, Maciek i Dawid ruszamy w stronę Stożka czerwonym szlakiem by po kilku sympatycznych zjazdach, kilku niewielkich hopkach i chwili zastanowienia ruszyć żółtym na szczyt.


Cóż to jednak za szlak! Podjazd jest cały do podjechania a początkowo szeroka droga przechodzi we wspaniały singiel wijący się po zboczu Stożka aby wreszcie przejść w krótki aczkolwiek treściwy zjazd i zakończyć się niezłą ścianką wychodzącą bezpośrednio na ostatniej serpentynie drogi do schroniska na Stożku. Dzięki temu znaleźliśmy wspaniałą alternatywę dla upierdliwego wypychu jaki trzeba przeboleć za każdym razem, gdy jedzie się grzbietem z Soszowa. Tuż przed początkiem tego mozolnego podejścia znajduje się odbicie drogą gospodarczą w prawo do szutrówy (skręt w lewo) na Filipkę, która to łączy się z żółtym i czerwonym szlakiem na dość sporym placu, a więc nie sposób się pogubić.


Na Stożku krótki postój okraszony dowcipami na temat kolegów zjazdowców, którzy licznie przybyli na tutejszą trasę DH, a następnie startujemy czerwonym szlakiem na Kiczory i dalej na Kubalonkę. Szlak, jakkolwiek płaski lub zjazdowy, najeżony jest sporymi kamieniami i korzeniami prawie do samej Kubalonki. Przy wspaniałej pogodzie walka z tym trudniejszym odcinkiem jest naprawdę fajną zabawą. Jednakże w deszczowy dzień zabawa zmienia się w walkę o utrzymanie się na rowerze i niezrobienie sobie krzywdy. Szczególnie pierwszy zjazd, reprezentujący typową "beskidzką rąbankę", może skończyć się nieciekawie. I tak też skończył się dla Dawida, który oberwawszy sporym kamieniem w nogę, obolały postanowił zakończyć wycieczkę na Kubalonce.


Tak też nasza grupa zmniejszyła się o kolejną osobę i w czteroosobowym składzie ruszyliśmy z Kubalonki na Stecówkę aby zaatakować Baranią Górę. Plan był prosty: jak najmniej zjeżdżać aby nie tracić wysokości. W tym celu przygotowałem wcześniej track GPX prowadzący różnymi drogami leśnymi po samym grzbiecie pasma. Po znakach czerwonych, czarnych a wreszcie bez szlaku dotarliśmy do głównej drogi na szczyt Baraniej, gdzie czekał nas pierwszy wypych dnia. Szlak był tak powymywany przez wodę, że utworzyły się na nim głębokie dziury i rowy usłane kamieniami co sprawiało, że jazda była absolutnie niemożliwa. Sytuacja poprawiła się po kilkuset metrach i można było znowu wsiąść na rowery.


Na szczycie Baraniej czekała na nas niespodzianka w postaci Konrada, który wyjechał nam na przeciw. Odpoczynek i znowu w drogę. Tym razem zielonym szlakiem w stronę Zielonego Kopca, Malinowskiej Skały i celu naszej Filipkowej masakry: Skrzycznego. Przeżywając kryzysy małe i duże cała pięcioosobowa grupa pokonała wszystkie wyzwania zielonego szlaku i zameldowała się na Malinowskiej Skale. Szybki zjazd i już tylko autostrada do samego schroniska. O dziwo po tylu kilometrach jechało się dość gładko i sprawnie łykając większość trasy z blatu. Jedynie 3 większe podjazdy zmusiły nas do poświęcenia większej uwagi widokom, których dzisiaj nie brakowało.


W schronisku na Skrzycznem szybka herbata z szarlotką, batony lub też cokolwiek zostało w plecaku i aby nie marznąć w chłodnym, popołudniowym powietrzu, ruszyliśmy zielonym w dół nartostrady. Kilometry dały się nam teraz nieźle we znaki. Wszyscy zjeżdżali już dość asekuracyjnie bo ryzyko poważniejszej gleby znacznie wzrosło. Zmęczone ręce już nie ogarniały kierownicy tak jak powinny a hamowanie przestało być zwykłą i łatwą czynnością. Trzeba się było nieźle napracować aby nie skończyć z fejsem w kamieniach o czym przekonał się Konrad zaliczając groźnie wyglądający lot przez kierę. Na szczęście skończyło się na zadrapaniach. 200m dalej tym razem ja hamuję z wrzaskiem bo oto czterocentymetrowej średnicy konar wbił się w tylną przerzutkę. Pewien beznadziei sytuacji nie miałem złudzeń co do mojej świeżo założonej X.0 widząc ją wykręconą kompletnie do tyłu. Nikt nie wie jak ów konar znalazł się między szprychami a wózkiem przerzutki. Tym bardziej jednak, nikt nie wie jakim cudem po wyciągnięciu drania okazało się, że kompletnie nic się nie stało i wszystko jest na swoim miejscu. "SRAM" na gałęzie i patyki proszę Państwa ;) Przerzutka przerzutką ale druga sprawa, że hak w tej ramie jest chyba zrobiony z hartowanej stali a nie aluminium.


Bez dalszych przygód udaje się mnie i Maćkowi zjechać czerwonym szlakiem do Buczkowic. Ponieważ zrobiło się dość późno i godzina planowanego powrotu przeciągała się dość znacznie, złapałem za telefon i dawaj dzwonić do Kuby. Ten jak się okazało łatał sneja. Że robił to w towarzystwie drugiego Kuby to wraz z Maćkiem postanowiliśmy zachować się jak dżentelmeni z Top Gear i delikwentów... zostawić na pastwę losu! Żarty, żartami ale dzieci same się do łóżka nie położą. Tym samym uderzając do Bielska co sił w nogach i ładując Piekiełko z blatu prawie 40km/h, wykręcając przy tym ponad 700W z obolałych kończyn dolnych, żegnam się z Maćkiem na Bystrzańskiej by chwilę później stawić czoła najtrudniejszemu wyzwaniu dnia: położeniu dzieciaków do łóżka... 100km po górach i 3200m w pionie to przy tym zabawa w piaskownicy. Wierzcie mi.



Kategoria "the best of", mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 100.53km, TN: 58.20km
CLK: 07:12h, AVS: 13.96km/h
Max: 68.40km/h, Temp: 10.8°C
HRmax: 172 ( 91%) Avg: 118 ( 62%)
Climb: 3286m, CAL: 6415kcal

Leskowiec 2k13 Expedition.

Środa, 1 maja 2013 · dodano: 01.05.2013 | Komentarze 1


Mega-trip na Leskowiec zakończony 200% sukcesem. Grupa w liczbie 14 riderów z 50 krajów i 17 kontynentów stawiła się o dziwo punktualnie o 7:00 pod Gemini. Przy pięknej, deszczowej i mglistej pogodzie rozpoczęliśmy nasz pierwszomajowy hardcore od wdrapania się na (C)Hrobaczą łąkę.

Na (C)Hrobaczą, z przygodami, dotarliśmy przed dziewiątą. Potem w towarzystwie swądu klocków i palonych tarcz zjechaliśmy szalonym driftem do Międzybrodzia na zaporę. Tam podzieliliśmy się na dwie grupy: szczytową - atakującą Żar czerwonym szlakiem i lajtową - kawka, piweczko itd :) Grupa lajtowa, jak sama nazwa wskazuje, lajtowo pojechała na kawę u pani Koniowej do Porąbki a potem puściła się Puszczą na Kocierz. Ja wraz z resztą szaleńców zaatakowałem Żar a potem cudem unikając przerażającej koparki udaliśmy się na Kocierz.



Po drodze, wraz z Damianem, zgubiliśmy się, grupę, szlak, głowy i orientację. Po ponad kilometrowym spacerze ponad 250m w górę dotarliśmy jednak szczęśliwie na drogę, która doprowadziła nas do szlaku na Kocierz... i do niej samej. Reszta bbRidersów już pojechała i pozostało nam ich tylko gonić.

Nieco poźniej kuchnia schroniska na Leskowcu z trudem odpierała ataki bandy wygłodniałych bbRaidersów. Obiad należał się każdemu podwójnie. I tu znów trzeba się było podzielić: jedni wracali do domu... niektórzy, jak Koń, postanowili wrócić wcześniej... na owsianej diecie daleko się w końcu nie zajedzie ;) Natomiast reszta pozostałych przy życiu po chwili oderwała się od koryta na Leskowcu i ruszyła z powrotem przez szczyt w drogę do zielonego szlaku.



Zielony to już poezja sama w sobie i nie tylko. Wspaniałe zjazdy, łagodne podjazdy i przygrzewające, majowe słońce. Pędziliśmy aż do asfaltu, gdzie wypadliśmy na szosę do Żywca i popedałowaliśmy przez Tresną do Międzybrodzia. Tam ponosząc ciężkie straty w glikogenie i sakramenckie ubytki megakalorii przypuściliśmy zmasowany atak na Przegibek... w 14:05 od mostu... Maciek zwyciężył zacięty finisz a cała reszta musiała się obejść ze smakiem... niektórzy smakiem czekolady serwowanej z mojego plecaka.



Końcówka dla części z nas asfaltowa a dla mnie terenowo-pechowa. Oczywiście na ostatnich 10m szlaku trafiłem schowany w trawie kamień rozpłatawszy dętkę na dziesięcioro... Łatka, dętka i do domu. Czas na pranie siebie, ubrań i roweru.

Poza 3 dętkami i dwoma urwanymi hakami obyło się bez strat w sprzęcie, ludziach, mieniu publicznym, zwierzynie leśnej i infrastrukturze drogowej. Przegibek, Leskowiec i Chrobacza nadal stoją i kuszą swoją... wysokością :)

Dzięki wszystkim za superudaną wyprawę, za to, że nie zaciupano mnie korbami w pobliskich krzakach za wczesną godzinę wyjazdu i upór z jakim dążyłem do tego aby udało nam się przejechać całą zaplanowaną trasę.




Kategoria mtb, "the best of"

Dane wyjazdu:
ODO : 76.88km, TN: 30.00km
CLK: 04:28h, AVS: 17.21km/h
Max: 65.30km/h, Temp: 23.4°C
HRmax: 174 ( 92%) Avg: 123 ( 65%)
Climb: 1373m, CAL: 3804kcal

Orłowa z bbRiderZ.

Sobota, 27 kwietnia 2013 · dodano: 27.04.2013 | Komentarze 1


Razem z poranną Magurką wyszło mi:
- 110.70km
- 5h 32min
- 2024m w pionie
Za jednym zamachem mamy pierwsze 2k w pionie i pierwszą setę w tym roku :)





Kategoria mtb, "the best of"

Dane wyjazdu:
ODO : 51.39km, TN: 19.00km
CLK: 03:02h, AVS: 16.94km/h
Max: 46.80km/h, Temp: 10.4°C
HRmax: 174 ( 92%) Avg: 126 ( 67%)
Climb: 1253m, CAL: 3153kcal

Skrzyczne z bbRiderZ.

Niedziela, 4 listopada 2012 · dodano: 05.11.2012 | Komentarze 5


Wychodzi na to, że niemalże niezapowiedziane wyjazdy przyciągają największą liczbę uczestników. Pomimo, że byłem umówiony wcześniej z Remikiem to pozostali właściwie dowiadywali się dzień przed faktem. Liczba bajkerów, którą zastałem pod Gemini o 10:00 przyprawiła mnie o wytrzeszcz oczu i gwałtowne hamowanie ciągniętą po asfalcie szczęką :) Na miejscu już czekali tacy osobnicy jak Grześ, Marco, Maciek, Remik, "Twomarki", Marek Konwa a po chwili pojawił się i Kondzio.


W takim to sporym składzie ruszyliśmy wzdłuż Bystrzańskiej w kierunku Szczyrku. W Buczkowicach zahaczyliśmy o rowerówkę i starając się unikać ulicznego jazgotu dotarliśmy pod Solisko.


Stamtąd asfaltówką przechodzącą w szuter ruszyliśmy przez Malinów na Malinowską Skałę. Podjazd w większości jak autostrada dopiero pod Malinowem przechodzi w ostrą "drapę" a następnie trudny podjazd pod szczyt Malinowskiej Skały.


Po drodze kilka przystanków na zdjęcia, taniec godowy Remika (bójcie się wszyscy!) i dalej w drogę.


Zanim jednak zaczęło się prawdziwe MTB posypały się pierwsze gumy. Jedna była na rowerówce w Szczyrku a teraz do kompletu historyczny moment: pierwszy kapeć Remika.


Bez dalszych przygód meldujemy się mniej lub bardziej dojechani na Malinowskiej Skale skąd pomimo pochmurnego nieba roztacza się nie najgorszy widok.


Później całe towarzystwo turla się w dół z Malinowskiej: jedni na przełaj, inni grzecznie bokami omijając przeszkody. Grunt żeby cało znaleźć się na dole. Kilka kilometrów i magawatów później meldujemy się na Skrzycznem. Fota obowiązkowa.


Ze Skrzycznego ruszamy szlakiem zielonym. I tutaj dopiero zaczynają się prawdziwe jajca :) Jedni jadą, inni idą, jeszcze inni fruwają, turlają się, lub obijają sobie d... dostojniejszą partię ciała :)


Królują powalone drzewa, korzenie i kamienie. Bez dwóch zdań szlak zasługuje na miano Pure MTB i jak się okazuje wcale nie trzeba pełnej zbroi oraz roweru DH żeby całość przejechać. Wystarczy HT i odrobina małpiej zręczności... No i oczywiście kompletny brak zdrowego rozsądku jest obowiązkowy! Do Buczkowic zjeżdżamy świetnym singlem, na którym Remik z Markiem rozwijają prędkości z pogranicza samobójczego obłędu.



Z bananami od ucha do ucha wracamy do Bielska. Jednak dzień nie dla wszystkich był tak udany. Jeden z naszych kolegów, którzy odłączyli się od nas pod Soliskiem uległ poważnemu wypadkowi na, wydawałoby się, banalnym zjeździe i śmigłowcem LPR został przetransportowany do szpitala w Sosnowcu. Niestety, jazda w górach jakkolwiek będąc pięknym sportem jest również niebezpieczna. Jeden przypadkowy błąd na beskidzkich kamieniach może skończyć się fatalnie.

Szybkiego powrotu do zdrowia Mirku. Oby nigdy więcej...



Kategoria "the best of", mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 67.15km, TN: 19.50km
CLK: 03:54h, AVS: 17.22km/h
Max: 56.50km/h, Temp: 22.3°C
HRmax: 180 ( 95%) Avg: 114 ( 60%)
Climb: 1334m, CAL: 3911kcal

Skrzyczne z Emi vol.II

Sobota, 20 października 2012 · dodano: 20.10.2012 | Komentarze 2


















Kategoria "the best of", mtb

Dane wyjazdu:
ODO : 59.55km, TN: 51.00km
CLK: 05:55h, AVS: 10.06km/h
Max: 77.40km/h, Temp: 24.2°C
HRmax: 164 ( 85%) Avg: 115 ( 59%)
Climb: 2577m, CAL: 5489kcal

Pilsko level Hard.

Niedziela, 19 sierpnia 2012 · dodano: 24.08.2012 | Komentarze 7


Poza świetną pogodą zaczęło się mało szczęśliwie. Z pośpiechu zapomniałem map i ścieżki GPS co było błędem mogącym nas kosztować całą długo wyczekiwaną trasę. Na szczęście żonka stanęła na wysokości zadania i wprawnie przekonwertowała pliki GPX na do właściwiej postaci i wysłała na mój telefon. Ot dzięki Ci techniko.



Spóźnieni ale wreszcie uzbrojeni w mapy i traka GPS ruszyliśmy z centrum Korbielowa szlakiem maratonu Golonki z poprzedniego dnia. Na śniadanie należało podjechać Halę Miziową. Asfalt, potem szuter, błotko, wyłożona śliskimi balami leśna droga po czym wjeżdżamy na rewelacyjny singiel wiodący aż do zielonego szlaku.



Tam odbijamy w lewo na Miziową. Krótka przerwa przy schronisku, gdzie spotykamy kilku maratończyków i decydujemy się wdrapać na szczyt Pilska. Początek ciężki ale podjeżdżamy do momentu aż żółty szlak skręca w lewo i zaczyna trawersować zbocze. Tam zaczynają się prawdziwe schody. Zamiast jazdy przez co najmniej kilometr wspinamy się z rowerami wąską ścieżką po skałach i korzeniach.



Wreszcie udaje nam się wydostać na bardziej przyjazny grunt i możemy wsiąść na rowery. Wąska ścieżka między gęstą kosówką uświadamia mi po co mam tak wąską kierownicę. 560mm idealnie mieści się w wąskim tunelu gałęzi podczas gdy Damian wyje z furii i rozpaczy bo jego szeroki Bontrager zbiera każdą gałązkę uniemożliwiając jazdę. Na szczęście nieco wyżej jest szerzej i już oboje możemy spokojnie jechać.



Na szczycie Pilska poza widokami gór podziwiamy miny turystów, którym najwyraźniej nie mieści się w głowie fakt wyjechania rowerem na szczyt. Jak to zwykle bywa jedni podziwiają i gratulują kondycji, chęci i umiejętności widząc nas niemalże skaczących z korzenia na korzeń, kamienia na kamień... a inni rzucają głupawe teksty o szlaku będących wyłączną własnością turystów pieszych.



Puszczając jednak takie brednie mimo uszu cieszymy się wspaniałą pogodą i ruszamy czarnym szlakiem w dół do granicy. Tam odbijamy w lewo w kierunku Hali Rysianki i Lipowskiej. Tam przerwa na obiad (żurek na Lipowskiej już nie jest taki jak jeszcze rok temu - zupełnie nie wart uwagi, a szkoda) i dalej decydujemy co robić. Czy kontynuować śladem Golonki czy jednak ruszyć na Boraczą i wrócić na trasę BM nieco dalej.



Decydujemy się kontynuować trasą maratonu i tym samym pokonujemy karkołomnego singla i megakamienisty zjazd, który można skomentować jedynie słowem SADYZM. Po raz pierwszy tego dnia mam wątpliwości czy dojadę w jednym kawałku. Dalsze kilometry są mniej interesujące i trasa, jakkolwiek trudna, ożywa dopiero przed powrotem na zielony szlak do Miziowej. Tam znów przeprawiamy się wspomnianym singlem i zjeżdżamy świetnym ale wymagającym żółtym szlakiem do stacji narciarskiej w Korbielowie. Stąd już tylko dojazd na parking. Suma sumarum: z Golonką nie ma lekko. Rewelacja na dwóch kółkach zakończona epickim sukcesem bez strat w ludziach i sprzęcie! Epizod z żywiecką Policją pominę. Wystarczy napisać, że to buraki i mogą mnie cmoknąć.



Kategoria "the best of", mtb