Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi PiaseQ z miasta Bielsko-Biała. Od 2011 roku przejechałem 137688.44 kilometrów w tym 17672.40 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.10 km/h. Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Statystyki

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Facebook


Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2011

Dystans całkowity:1100.05 km (w terenie 123.00 km; 11.18%)
Czas w ruchu:56:52
Średnia prędkość:19.34 km/h
Maksymalna prędkość:69.30 km/h
Suma podjazdów:11964 m
Maks. tętno maksymalne:182 (95 %)
Maks. tętno średnie:139 (72 %)
Suma kalorii:38033 kcal
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:40.74 km i 2h 06m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
ODO : 20.00km, TN: 4.00km
CLK: 00:58h, AVS: 20.69km/h
Max: 31.60km/h, Temp: 19.0°C
HRmax: 145 ( 75%) Avg: 106 ( 55%)
Climb: 47m, CAL: 604kcal

Pożegnanie z N-Westfalią.

Środa, 20 kwietnia 2011 · dodano: 20.04.2011 | Komentarze 0


Dzisiaj przedostatni dzień w Monheim. Jutro jednak od rana mam masę pracy a później samolotem lecę do Polski. Miałem znowu nigdzie nie jechać ale zerknąłem w statystyki i wyszło mi 390km przez te kilka dni tutaj. Tak oczywiście być nie może! Trzeba do 400km dokręcić. Tym samym pojechałem do sklepu, potem do parku a w końcu nad Ren. Rzut oka na zachodzące słońce i przepływające jedna za drugą barki po czym krótka przejażdżka po mieście i powrót do hotelu. Uzbierało się tego 20km. Całkiem nieźle.


Status wyjazdu: 410km,
czas jazdy: 21h:16min,
średnia: 19.42km/h,
suma podjazdów: 1700m,
kalorie: 12206kcal,
wycieczek: 9,
średnia: 41.31km i 2h:07min na wycieczkę.

Jutro definitywnie dzień bez roweru za to urwanie głowy murowane.

Kategoria turystycznie

Dane wyjazdu:
ODO : 60.90km, TN: 0.00km
CLK: 02:13h, AVS: 27.47km/h
Max: 0.00km/h, Temp: 21.0°C
HRmax: 182 ( 95%) Avg: 120 ( 62%)
Climb: 148m, CAL: 2073kcal

Na wstecznym ;)

Wtorek, 19 kwietnia 2011 · dodano: 19.04.2011 | Komentarze 0


Ile można jeździć w kółko? Widać można. Tym razem dla odmiany w drugą stronę. Trasa jest sympatyczna, więc czemu nie? Ledwie zdążyłem się rozgrzać a tu jakiś miły pan na szosówce się nawinął. Ciężko rozbujać moją wspaniałą Spartę, więc goniłem go dobre 2-3km. W końcu z jęzorem na plecach siadłem mu na kole żeby odpocząć. Jegomość jednak połapawszy się w mig, że goni go jakaś drezyna ani myślał pozwolić na darmową przejażdżkę. Wcisnął gaz do dechy i wio do przodu ile fabryka dała. Dobrze, że nie dała zbyt dużo bo przy prędkościach sięgających 40km/h Sparta jest już całkowicie nieobliczalna. Już po kilkuset metrach wyć wniebogłosy zaczął mój CICLO próbując powstrzymać moje masochistyczne zapędy. Nie dałem jednak za wygraną i 169bpm mnie nie odstraszyło. Problem w tym, że takie tętno widziałem u siebie może raz w tym roku i było to na sekundę przed tym, jak skonałem w przydrożnym rowie. Tak więc zacząłem rozglądać się za przytulnym miejscem aby zakończyć tę farsę nie odpuszczając jednak ani na centymetr. Przejechałem tak jeszcze kilkaset metrów i stała się rzecz wydawałoby się niemożliwa. Na wyświetlaczu pojawiła się liczba 170...171...175! W ciągu kilkunastu sekund było już 178, potem 182! Z początku myślałem, że to jakieś przesiewy ale ani myślało być mniej. Jeszcze kilkaset metrów i zaczęły wracać siły. Zapiąłem trzeci (!) bieg i jazda! Darliśmy niemal 40km/h a miły Pan ani myślał puścić. Po następnych 3km tempo nieco spadło. Dojechaliśmy do Hitdorf i tam niestety siły opuściły... mojego nowego kolegę :) Pękł niczym bańka mydlana i nie pomógł mu nawet jego lśniący spec! Man down! Ha! Sparta vs Specialized 1:0!

Dalej przez most w Leverkusen na drugą stronę i powtórka z rozrywki sprzed dwóch dni. Szosą do Dusseldorfu, z powrotem na prawy brzeg Renu i gaz do dechy do Monheim. Ave Sparta!

Kategoria turystycznie

Dane wyjazdu:
ODO : 21.00km, TN: 6.00km
CLK: 01:11h, AVS: 17.75km/h
Max: 36.60km/h, Temp: 19.0°C
HRmax: 165 ( 86%) Avg: 107 ( 56%)
Climb: 70m, CAL: 709kcal

Bez celu...

Poniedziałek, 18 kwietnia 2011 · dodano: 18.04.2011 | Komentarze 0


Tytuł chyba wyjaśnia wszystko. Po weekendowych wojażach pozostało mi jedynie leżeć do góry brzuchem. Szło mi całkiem nieźle do 18:30, kiedy to przypomniałem sobie, że kończy się mineralna a w szafie mam pełno butelek (tak, w Germanii plastikowe 1,5l butelki są zwrotne i kaucja za sztukę to cała złotówka!). Tym samym zwlokłem się i wyładowany plastikiem pojechałem do "Aldika". Oddawszy butelki i zaopatrzony w wodę i kolację coś musiałem ze sobą zrobić. Pogoda nadal super, więc pojechałem nad Ren. Trochę potestowałem serducho, które uparcie nie chciało pukać szybciej niż 165/min a w chwilę po odpuszczeniu pedałów miałem już 90/min. Pewnie się kończę... ale kto by się tym przejmował.

Nie przejmując się wiele zerkałem jedynie co jakiś czas czy czasem na wyświetlaczu nie pokaże się "zero". Ponieważ nie chciało to dojechałem nad Hitdorfer See, objechałem je dookoła i popedałowałem przez Schloss Laach do hotelu. Jutro to już chyba nigdzie nie pojadę.



Kategoria turystycznie

Dane wyjazdu:
ODO : 61.80km, TN: 1.00km
CLK: 03:07h, AVS: 19.83km/h
Max: 33.60km/h, Temp: 17.0°C
HRmax: 143 ( 74%) Avg: 97 ( 50%)
Climb: 141m, CAL: 1584kcal

Powtórka z rozrywki

Niedziela, 17 kwietnia 2011 · dodano: 17.04.2011 | Komentarze 0


Po wczorajszej pętli kompletnie nie miałem ochoty na rower, więc poszedłem pobiegać. Biegać też mi się nie chciało i zrobiłem raptem 3km w pobliskim lasku. Pewnie na takim "nicniechceniu" skończyłby się dzień ale na szczęście wybawił mnie z kłopotu Ragavan. Późno, bo przed trzecią po południu zadzwonił i uprzedził, że będzie za 30 minut pod hotelem. Przyjechał oczywiście z rowerem. Tym samym równo o czwartej ruszyliśmy śladami mojej wczorajszej wycieczki. Kolejne kilometry mijały na spacerowej niemal jeździe. Nie obyło się też bez wypadku. Poinformowany o moim zamiarze przejechania w przyszłym roku supermaratonu Ragavan zjechał przednim kołem z jezdni na trawę i czym prędzej zbierał grzecznie swoje poobijane zwłoki z asfaltu. Na szczęście skończyło się na przeciętej dętce i kilku zadrapaniach. Po szybkiej naprawie koła ruszyliśmy dalej. Zamiast jednak gnać aż do samej Kolonii skręciliśmy grzecznie wcześniej na most do Leverkusen. Stamtąd ponownie po śladach wczorajszego wypadu dojechaliśmy do Monheim i kolega pognał autem do domu. Kolejny doskonały dzień.

Kategoria turystycznie

Dane wyjazdu:
ODO : 105.00km, TN: 7.00km
CLK: 05:23h, AVS: 19.50km/h
Max: 34.40km/h, Temp: 17.0°C
HRmax: 157 ( 82%) Avg: 111 ( 58%)
Climb: 405m, CAL: 3245kcal

Nadreński Maraton

Sobota, 16 kwietnia 2011 · dodano: 16.04.2011 | Komentarze 0


Dzisiaj kolejna zaplanowana trasa. Miało być 60km a wyszło... tyle ile wyszło. Ot takie uzależnienie od kilometrów. Bo jakże można nie pojechać pod katedrę Kolońską będąc od niej 12km? Wstyd by był, więc pojechałem. Potem stwierdziłem, że wstyd byłby również gdybym nie przekręcił 100km. Koniec końcem wstydu nie było w ogóle. I nawet do Aldiego przed zamknięciem zdążyłem. Sparta spisała się wyśmienicie, choć miałem stracha, że coś może się zepsuć po drodze i stanę przed koniecznością powrotu piechotą nawet 20km. Bez problemów docieram jednak do Dusseldorfu i znajduję chwilę na obejrzenie panoramy z mostu, którym przeprawię się na drugą stronę Renu.

Tego, że na zielonym mało nie zostałem rozjechany na placek przez jakąś gapę problemem nie nazwę. Raczej fartem i to kierowcy. Tutaj za potrącenie rowerzysty na ścieżce rowerowej i do tego na zielonym świetle miałby odpowiednie urwanie głowy. Stąd wszyscy kierowcy wręcz nieprzyzwoicie uważają na rowerzystów.

Czasem aż mi głupio, gdy jadę całkiem szeroką drogą a tu robi się za mną sznurek kilku aut, z których żadne nie próbuje nawet wyprzedzać. Dzięki temu można się skupić na jeździe a nie kręcić głową wokoło i ciągle nasłuchiwać. Równa droga, słońce, pełno rowerów w obu kierunkach, po prostu super. Jadę więc dalej do Feste Zons.

Malownicze miasteczko, położone na lewym brzegu Renu, naprawdę warte jest obejrzenia. Zameczek, wąskie uliczki, stylowe domy i kamieniczki. Pełno maleńskich kawiarenek i masa okupujących je turystów.

Po drodze mijam zagubione prosiaki. Nie daję się jednak na mówić na sesję foto z wieprzowiną. Roweru nie zdradzę, na wieprzu jeździć nie będę!

Dalej już tylko do Kolonii. Od Feste Zons trzeba pedałować dobrych 25km to ulicą, to ścieżkami. Wreszcie docieram do jednego z terminali przeładunkowych co oznacza, że wjechałem wreszcie do miasta.

Tutaj oczekuje mnie założony cel wycieczki, czyli Katedra Kolońska. Trzeba przyznać, że jest to wyjątkowa budowla. Prawdziwy pokaz mistrzów architektury. Plan wykonany w 150% tak więc czas do "domu". Z Kolonii wracam prawym brzegiem Renu. Stąd trasę znam jak własną kieszeń, toteż gubię się kilka razy. A jak! Niemniej jednak docieram bez problemów do Monheim. Czas na odpoczynek. Sparta zasłużyła dzisiaj na małą sesję. Świetna robota!







Kategoria turystycznie

Dane wyjazdu:
ODO : 50.10km, TN: 26.00km
CLK: 02:58h, AVS: 16.89km/h
Max: 39.00km/h, Temp: 14.0°C
HRmax: 167 ( 87%) Avg: 97 ( 50%)
Climb: 237m, CAL: 1430kcal

Langenfeld przełajowo :)

Piątek, 15 kwietnia 2011 · dodano: 15.04.2011 | Komentarze 0


Dla hecy postanowiłem sprawdzić dokładność niemieckich map rowerowych. Wybrałem OpenCycle Map i zabrałem się do roboty. Szybko wyprodukowałem tracka GPS i ruszyłem w drogę. Plan: 43km z czego 25 w terenie. Chciałem maksymalnie omijać główne drogi i jak najwięcej przejechać polami, wzdłuż jezior i po leśnych ścieżkach. Przy okazji mając na uwadze rower... nie oddalać się w linii prostej dalej niż na 1,5h piechotą od hotelu. Początek standardowy, przez pola w kierunku zameczku Laach i daleh do Rheindorf. Gdy już się tam dotelepałem odbiłem w lewo żeby zrobić zaplanowane "kółko" wokoło Langenfeld. Wiosna pełną gębą. Wszędzie zielono a na polach już kwitnie rzepak.

Zatrzymuję się jeszcze na chwilę na wiadukcie nad A3 :) Tym samym fotkę dedykuję wszystkim rodzimym kierowcom płacącym po 5,20zł za literek PB95 i od cholery podatków na utrzymanie naszych pięknych autostrad. No to macie! Popatrzcie sobie! A co!

Pomijając fakt, że jeszcze nie tak dawno kompletnie zdewastowany rejon Niemiec dzisiaj jest pełen zieleni, parków, lasów, jezior i szlaków rowerowych. Jadąc tędy dzisiaj nikt by nie powiedział, że kiedyś było tutaj brudno i przemysłowo. No ale Niemcy jak to Niemcy. Porządek robią wcześniej czy później. Rodzime warcholstwo natomiast zajmuje się jak zwykle PIERDOŁAMI, kopaniem dołków pod politycznymi przeciwnikami i "łapaniem" się na kolejną kadencję, żeby wypchać sobie i tak już pękające w szwach portfele. Bodajby zdechli - z całego serca! Problem w tym, że zdychają Ci, co leczą się "za publiczne".

Ale co tam, dalej znowu pola, znowu parki i przygrzewające słoneczko. Zaplątałem się w pobliżu hodowli koni. Jak mnie zobaczyły to zamiast ładnie pozować do zdjęcia natychmiast zleciały się do ogrodzenia żeby zobaczyć co to za osobliwy okaz się napatoczył. Miałem im zęby fotografować z takiej odległości? Ze zdjęć nici, jedno wyszło.

Zadowolony i zmachany wracam sobie spokojnie ścieżkami między kolejnymi jeziorkami, polami aż wreszcie wpadam na genialną leśną drogę ciągnącą się wzdłuż brzegu jednego z większych jeziorek. Z lewej coraz bliżej zamyka teren autostrada, ale przecież na mapie był tunel i spokojnie się przejedzie na drugą stronę. Kilkaset metrów i jest tunel... za 3m płotem! Co za osioł skończony postawił tutaj bramę z drutem kolczastym! Przecież można tu dojechać z obydwu stron! Wracać 7km? Szukam wyjścia z sytuacji i po rozejrzeniu się w terenie... nie znajduję. Pozostaje idąc w ślady naszego ex-Prezydenta dokonać skoku przez płot. po 10 minutach morderczego wysiłku 30kg Sparty zawisa po drugiej stronie ogrodzenia. Po kolejnych 10 moje zwłoki spadają po drugiej stronie. Po kolejnych 10 minutach dochodzę do siebie i ściągam rower na ziemię. Kolejne 15 minut spędzam na przemyśleniach jakie cierpienia zadałbym temu, kto wymyślił tą wspaniałą atrakcję. Ponieważ doszedłem do wniosku, że moje pomysły były co najmniej niehumanitarne: pojechałem dalej natrafiając na kolejny płot. Tym razem poszło łatwiej i wystarczyło objechać przeszkodę. Czas jednak na wnioski z dzisiejszej wyczieczki. Mianowicie poza wspaniałą trzymetrową bramą na trasie w żadnym innym miejscu nie utknąłem. Wszędzie można było przejechać a dokładność mapy rowerowej miło mnie zaskoczyła. Super! W Polandii to można się zgubić wytyczając trasę po asfaltach a tu proszę: w Niemczech da się nawet po ścieżkach leśnych. Ciekawe co na to rodzima kartografia? 50 lat za murzynami? O, przepraszam, to byłby komplement!

Poganiany perspektywą obycia się bez kolacji przyspieszam tempo aby zdążyć do "Kaufa" przed zamknięciem. Po drodze żałuję, że nie zabrałem aparatu. Zachód słońca był wyjątkowo ładny. Niestety telefon to za mało aby oddać go choćby w 5%. Do Kauflandu wpadam na 15min przed zamknięciem. Złapawszy co trzeba płacę i gnam do hotelu bo już prawie ciemno a moje oświetlenie służy jedynie do ozdoby. Ciężko było ale w końcu udaje się dotoczyć na miejsce i paść na łóżko. Uff.
Kategoria turystycznie

Dane wyjazdu:
ODO : 43.00km, TN: 3.00km
CLK: 02:20h, AVS: 18.43km/h
Max: 40.50km/h, Temp: 14.0°C
HRmax: 165 ( 86%) Avg: 99 ( 51%)
Climb: 388m, CAL: 1276kcal

Solingen, jawohl!

Czwartek, 14 kwietnia 2011 · dodano: 14.04.2011 | Komentarze 0


Tak sobie założyłem, że pojadę po pracy do Solingen. Jak co niektórzy pamiętają w latach 90tych pełno było reklam laserowo ostrzonych noży Solingen, które cięły wszystko ;) Pochodzą właśnie stąd. I szczerze mówiąc trzeba się napocić, żeby tam dojechać. Wszędzie dookoła płasko a tu tymczasem podjazdy po 11%, cały czas pod górę i na dość krótkim odcinku wspinam się ponad 300m w pionie. Samo miasto nie robi wrażenia. Powiedziałbym, że przy innych okolicznych miastach robi wrażenie nieco zaniedbanego. Za to ma pełno górek i zwiedzanie Solingen na moim żeliwnym rumaku jest co najmniej kłopotliwe.

Musiałem się nieźle napocić. Sam dojazd też nie był zachwycający. Przyzwyczajony do czystych, eleganckich wiosek i miasteczek miałem wrażenie, że teleportowałem się na przedmieścia Birmingham czy Detroit. Powrót natomiast to poezja :) Słońce, ciepło, z górki i wszędzie zielono. Niby droga biegła równolegle do tej, którą przyjechałem i to w niewielkim oddaleniu a tutaj takie zaskoczenie. Znowu niemiecki porządek, ładne i zadbane domki i dużo zieleni.

Pomykając sobie dalej coraz to ciekawszymi okolicami docieram do Hitdorfer See, jeziorka powstałego jak wiele innych w wyniku zaprzestania wydobycia żwiru. Objeżdżam wokoło witając się po drodze z zaprzyjaźnionymi kopytnymi stworzeniami. Potem już tylko przez pola do hotelu i hop pod prysznic.


Kategoria turystycznie

Dane wyjazdu:
ODO : 20.10km, TN: 1.00km
CLK: 01:13h, AVS: 16.52km/h
Max: 31.30km/h, Temp: 13.0°C
HRmax: 139 ( 72%) Avg: 87 ( 45%)
Climb: 50m, CAL: 459kcal

Baumberg

Środa, 13 kwietnia 2011 · dodano: 13.04.2011 | Komentarze 0


Kompletnie wykończony dniem w pracy zahaczam o Aldiego. Tak jakoś wyszło, że z Aldiego pojechałem przed siebie. Trafiłem nad Ren. Tu zobaczyłem coś fajnego. Potem barka płynęła w dół rzeki, więc musiałem się z nią pościgać do póki droga się nie skończyła. Jak już się skończyła i musiałem skręcić w miasto to jechał kolarz, któremu musiałem pokazać, że prawie 30kg potwór i gość ubrany w dżinsy i polar potrafią mu usiedzieć na kole. Dalej już bez celu aż wreszcie trzeba było wracać. Uzbierało się 20km i kilka zdjęć. Całkiem nieźle jak na jazdę do Aldiego oddalonego 500m od hotelu :)




Kategoria turystycznie

Dane wyjazdu:
ODO : 28.20km, TN: 5.00km
CLK: 01:40h, AVS: 16.92km/h
Max: 31.40km/h, Temp: 9.0°C
HRmax: 144 ( 75%) Avg: 104 ( 54%)
Climb: 151m, CAL: 713kcal

This is SPARTA!

Wtorek, 12 kwietnia 2011 · dodano: 12.04.2011 | Komentarze 0


Podniósłszy tytułowy okrzyk bojowy wskakuję na tenże rower. Prawdziwa Sparta i warunki spartańskie. Siodełko ze skóry nadszarpnięte przez ząb czasu, pozycja jak na prawdziwego oldtimera przystało kompletnie wyprostowana a kierownica... jak widać. 3 biegi, dwa hamulce, z czego przedni ledwie dający efekty a tylny typu torpedo, który na szczęście działa :) Całości dopełnia wszechobecna rdza, delikatne skrzypienie każdej składowej tegoż pojazdu oraz niemalże równie stare zapięcie i pompka zamykana na kluczyk do ramy. Co do oświetlenia... ładnie wygląda i dużo waży. Na tym kończy się jego rola. Waga całości... 29,7kg! Mniej więcej tyle, ile lat liczy sobie ten sprzęt.

Rozpędzenie tego żelastwa wymaga nie lada nakładu energii, więc przykładam się sumiennie i chwilę później pikuję między półki sklepowe w Lidlu i Aldim. Zrobiwszy małe zapasy ruszam ulicami Monheim zataczając kółko. Mijam park wodny i przejeżdżam autostradę. Dalej prosto w kierunku Leverkusen (tak, tego Leverkusen od Bayeru Leverkusen). Dzisiaj jednak dalej pchać się nie będę i zawracam w stronę Renu zaczepiwszy jedynie o przedmieścia. Ścieżkami rowerowymi z prawdziwego zdarzenia mijam prawdziwą autostradę i docieram do rzeki. Kilka km ścieżką rowerową i dalej na przełaj między polami do kolejnej szosy, którą wpadam prosto na hotel. Zapinam Spartę do stojaka i na kolację!

Kategoria turystycznie

Dane wyjazdu:
ODO : 44.30km, TN: 19.00km
CLK: 03:02h, AVS: 14.60km/h
Max: 45.00km/h, Temp: 10.0°C
HRmax: 170 ( 89%) Avg: 124 ( 64%)
Climb: 1235m, CAL: 2537kcal

Błatnia Trophy

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · dodano: 10.04.2011 | Komentarze 0


Ubrany jak na Syberię wyruszam kwadrans przed dziewiątą w kierunku Dębowca. Pierwsze kilkadziesiąt metrów już kazało mi żałować, że zapomniałem zabrać ożaglowania. Przy dzisiejszym wietrze nie musiałbym w ogóle pedałować, żeby po drodze złamać wszelkie ograniczenia prędkości. Może 3 minuty po dziewiątej docieram wreszcie na parking pod Dębowcem gdzie spotykam Mirka i Maćka. Po chwili jest i Konrad z kolegą. Gdyby nie ten wiatr pogoda byłaby wyśmienita do jazdy: słońce, pojedyncze obłoki na niebie, wspaniała widoczność. Wszystko zapowiadało super widoki w górach, więc ostatecznie porzuciliśmy opcję jazdy dookoła jeziora Goczałkowickiego. Tą trasę popełnimy innym razem.

Niedługo później pojawiają się i pozostali. W sumie jest nas siedmioro i taką też "bandą" ruszamy szlakiem na Dębowiec. Tempo iście turystyczne ale i ubiór nie pozwala na szybsze kręcenie. W słońcu zaraz robi się ciepło po to aby za chwilę było przeraźliwie zimno w cieniu. Super warunki aby złapać choróbsko... choć w sumie cyklozę już mamy, do tego przewlekłą, więc co tam!

Podjazd na Szyndzielnię upływa na pogaduchach i walce z moim HAC4, który z powodu jakiegoś dziadostwa pomiędzy stykami odmówił zapisania dotychczasowej trasy. Pomógł dopiero reset i przetarcie podstawki. Dalej już bez problemów 180-200W do samej góry. Pod schroniskiem postój, czekamy na pozostałych, którzy docierają w samą porę by uratować nas od niechybnej hipotermii. Po kamyczkach na Klimczok... oczywiście sam szczyt Klimczoka. Dumny i blady wyjeżdżam bez przymusowych postojów. Nie wiedziałem, że jeszcze potrafię. Widać powrót do normalności, pytanie na jak długo?

Atak na schronisko pod Klimczokiem był krótki. Przygodna turystka słysząc, że pochodzę z N.Sącza zdążyła mi się wyżalić, że pierwsza rzecz jaka ją tam spotkała to "obrobienie" z torebki... No tak, bo gdzie indziej nie kradną tylko przynoszą zgubione portfele w zębach w stanie nienaruszonym - jasne! Życząc pani miłego dnia jedziemy przecinką do żółtego szlaku na Błatnią. Kilka powalonych drzew i całkiem nowy krzyż i kilka zniczy smutno informuje nas o czyjejś tragedii. Turysta nie miał większych szans z kilkudziesięcioletnim świerkiem powalonym przez wiatr. Nasuwa się jednak pytanie: czy gdyby kochani leśnicy nie "pozyskiwali" tutaj drewna to do tej tragedii również by doszło?

Zjazd na Błatnią: poezja. Widoki jak malowane i tylko wiatr nadal dokucza. Nie przeszkadza to nam jednak zaatakować "kanał" na szczycie i po kilku zdjęciach zjechać do schroniska. Tam Konrad, Borsuk i ja żegnamy się z resztą ferajny i atakujemy Brenną zielonym szlakiem. Zostawiwszy po sobie jedynie smugę kurzu zjeżdżamy do knajpki by wrzucić coś na ząb. Czas umila nam mocno podchmielony pan właściciel nie będący dzisiaj "na służbie". A jak!

Potem już standardowy powrót przez Górki Wielkie i Nałęże do Aleksandrowic, skąd rozjeżdżamy się do domów. Po drodze z lotniska spotykam jeszcze towarzyszy pozostawionych na Błatniej. Podwójne pożegnanie i do domu. Tym razem jutro nigdzie nie pojedziemy. Przynajmniej ja. Kolanka do serwisu.

Kategoria mtb